sobota, 30 kwietnia 2016

Ostatnia sobota kwietnia - dzień, który zmienił życie


Ostatnia sobota kwietnia była wyjątkowo pogodna. Po długiej zimie, w ciągu niespełna dwóch tygodni zazieleniło się i ociepliło. Zapowiadał się wspaniały dzień. Dzień, który miał zmienić życie Marty i Krzysztofa na zawsze. 




 

Spędziwszy poranek z najbliższymi, spotkali się około południa. Krzysztof przyjechał po Martę elegancko ubrany, z bukietem herbacianych róż. Marta, w pięknej sukni, powitała go najpiękniejszym z uśmiechów. Wybrali się do parku – pałac w remoncie, wszędzie rozstawione rusztowania, ale powietrze już przesycone zapachem wiosny. Śpiew ptaków towarzyszył im w alejkach, kwitnące kwiaty radowały oczy. Spacerowali, trzymając się za ręce. Żartowali, snuli plany. Fotograf uwieczniał te wyjątkowe chwile.

W domu czekali już na nich rodzice i dziadkowie. W podniosłych nastrojach, uroczyście, znakiem krzyża, kolejno znaczyli czoła narzeczonych.

Zbliżała się najważniejsza chwila dnia. Monumentalny kościół parafialny Marty, wielobarwne rozświetlone promieniami słońca witraże, zgromadzeni przyjaciele i bliscy. Wspaniała oprawa muzyczna na gitary i skrzypce zorganizowana przez grupę przyjaciół ze wspólnoty oazowej, długa nawa, słowo wygłoszone przez zaprzyjaźnionego księdza. Wezwanie Ducha Świętego i przysięga, po której rozległy się rzęsiste brawa.

Marta i Krzysztof promienieli. Właśnie rozpoczęli wspólną drogę – powołani przez Boga i razem z Bogiem.

Jeszcze nie wiedzieli, że zostaną poddani próbie. Wieloletniej próbie...

Formuła potwierdzenia małżeństwa:
Istota sakramentu została spełniona. Ślubowanie dokonało się wobec Chrystusa i społeczności Kościoła. Chrystus w tym momencie stanął wśród małżonków. Umacnia ich jedność i miłość. Będzie im towarzyszył przez całe życie małżeńskie i obdarzał łaskami stanu. Jego pomoc będzie im potrzebna, by ich ustrzec przed egoizmem. Miłość i wierność małżeńska będzie przechodziła okresy prób i doświadczeń - obecność Chrystusa będzie wtedy rękojmią wytrwania. Jednocześnie podniesienie małżeństwa przez Chrystusa do godności sakramentu umacnia powołanie małżonków do udziału w zbawianiu siebie wzajemnie, swych dzieci i innych ludzi.


Po latach próby wiedzą, że Chrystus jest z nimi i umacnia ich jedność i miłość, a Jego obecność jest rękojmią wytrwania. I choć wciąż tylko we dwoje, dziękują każdego dnia za ten sakrament, którego udzielili sobie w ostatnią sobotę kwietnia przed laty.

 

piątek, 29 kwietnia 2016

eWKratke

Trafiłam niedawno przypadkiem (czy aby na pewno to przypadek...?) na blog 5 dziewczyn, które piszą bloga. Nas też jest 5, ale...
Autorkami tego bloga są to kobiety osadzone w Areszcie Śledczym/Zakładzie Karnym Warszawa-Grochów.

Zaczęłam czytać... jeden post... drugi... piętnasty...

Blog zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z dużym zainteresowaniem czytałam i wciąż czytam, jak te dziewczyny organizują sobie życie w swej nowej, trudnej rzeczywistości, jak sobie radzą, co myślą...

I niby niewiele mnie z nimi łączy... A może jednak łączy...?

Polecam.

Aniele Boży, Stróżu mój...

To zwykle jedna z pierwszych modlitw, jakie znamy od wczesnego dzieciństwa, mnie uczyła jej ponad 30 lat temu ukochana Babcia...

Usłyszałam kilka dni temu w Radio Warszawa niezwykle ciekawą audycję o aniołach, o Aniołach Stróżach (niestety, słyszałam tylko część, a odtworzenie raczej niemożliwe...), chodzę z nią w głowie od tamtego wieczora. Uświadomiłam sobie z lekkim przerażeniem, że przez te wszystkie lata zapomniałam trochę o swoim Aniele Stróżu. Poznałam w międzyczasie kilku błogosławionych, świętych, a ON!? Dlaczego pozwoliłam, żeby się przykurzył? Przecież ON jest obok, zawsze, wszędzie ze mną!!!

Jaką ulgę poczułam, gdy to zrozumiałam i natychmiast zaczęłam z Nim rozmawiać. Wielką radość poczułam, gdy goście z radiowego studia uświadomili mi, że Aniołów Stróżów jest więcej niż ludzi, bo nawet  rodziny, wspólnoty, duszpasterstwa (!!!) mają swoich Stróżów-Aniołów :)

A teraz, gdy mam gorszy czas, gdy w sercu dużo, niekoniecznie chcianych i miłych, emocji, okazuje się, że stale Go przyzywam. Wiem, że jest obok, gdy pracuję, odpoczywam, gdy jestem zmęczona, nawet, gdy jest mi źle...

ANIELE BOŻY, KTÓRY ZAWSZE JESTEŚ ZE MNĄ, DZIEL MOJĄ RADOŚĆ, WSPIERAJ MNIE W TRUDNOŚCIACH I DAJ PRZTYCZKA W UCHO, GDY CHCĘ ZROBIĆ JAKĄŚ GŁUPOTĘ, BYM JESZCZE RAZ SIĘ ZASTANOWIŁA, CO JEST NAPRAWDĘ NAJWAŻNIEJSZE...


P. S. Udało się odnaleźć audycję o Aniołach!!!!!!!! (Radio Warszawa, audycja "Czas Eliasza" z 24.04) Posłuchaj koniecznie!!



czwartek, 28 kwietnia 2016

Inspiracja

Jakiś czas temu na kursie adopcyjnym miałam spotkanie z mamą adopcyjną dziewczynki z bardzo zaawansowanym płodowym zespołem alkoholowym. Opowiadała nam o tej chorobie, o córce, o swojej codzienności. Była to bardzo skromna kobieta, ale mnie urzekła. Miała w sobie tyle siły i radości, że rozdawała ją wszystkim wokół. Z taką ławtością mówiła o trudnych sprawach. Słuchałam jej wtedy i myślałam: jak ja bym chciała w ten sposób podchodzić do życia. U mnie niestety schemat wygląda inaczej: jest problem, jest zamartwianie się i trzymanie się tego problemu, jakby nie było lepszych rzeczy do roboty. Dopiero po jakimś czasie zaczynam szukać rozwiązania, albo okazuje się, że nie było sensu się tyle martwić, bo rozwiązanie przyszło samo. Staram się ten schemat przeskoczyć, ale jeszcze dużo mi brakuje do perfekcji.

Ta mama adopcyjna była dla mnie inspiracją. Oprócz tego, że oswaja z tematem chorób na kursie adopcyjnym, utworzyła też grupę wsparcia, dla rodziców, których dzieci cierpią na FAS. Tyle dobra z siebie daje i tylu ludziom pomaga, a mogłoby się uważać, że to właśnie ona potrzebuje pomocy. Gdy ktoś z sali zapytał ją, jak sobie daje radę, skąd ma tyle siły, odpowiedziała, że ona nie daje rady sama. Oddała się Panu Bogu i to On ją prowadzi i daje tą siłę. Sama jest bardzo słaba.

Ja też czasem zadaję sobie pytanie czy dam radę? Nie wiem jak długo będę czekać na moje dziecko, z iloma jeszcze problemami przyjdzie mi się zmierzyć. Po takich spotkaniach utwierdzam się w przekonaniu, że odpowiedź jest tylko jedna. Moje siły są bardzo ograniczone, potrzeba mi czasem „kopniaka”, żeby ruszyć z miejsca, ale wierzę, że Pan Bóg jest przy mnie, kieruje mną, a ja chcę dać się mu prowadzić i iść do przodu razem z Nim. 

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Mało jest we mnie pokory, dużo ukrytego bólu

Jak mało jest we mnie pokory, wiary, ufności.

W codziennych sytuacjach widzę działanie Boga, ale i tak wciąż staram się robić po swojemu i wdrażać swój plan, swoje pomysły. Czasem skupiam się na tym tak bardzo, że nie dostrzegam tego co najważniejsze: rzeczy (czynności) przysłaniają mi ludzi, troska o ludzi (też żal do ludzi) przysłania mi Boga.

A przecież wystarczy tak niewiele. Gdy tylko Pan jest na pierwszym miejscu, gdy czuję się bezsilna i całkiem Mu siebie i daną sprawę oddaję, wydarza się o wiele więcej niż ja planowałam! Ale ja znów planuję, znów się staram, znów denerwuję, gdy nie wychodzi i dopiero na końcu jest: Jezu, nie mam już siły, Ty się tym zajmij. A On z cierpliwością i czułością, bez żadnych wyrzutów, bierze sprawy w swoje ręce i znów jest dobrze. Jest o wiele lepiej.


Jest jedna sfera, gdzie to wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. To moja niepłodność. Przestałam się leczyć już jakiś czas temu (metoda prób i błędów mnie nie przekonuje, jestem przeciwna eksperymentom na zwierzętach, więc tym bardziej na sobie), nie robię badań, nie trzymam diety (choć wiem, że to irracjonalne), nie staram się i... nie modlę się już o to. Trochę jakbym robiła na złość (tylko komu?) - jak nie to nie. Z łatwością modlę się za innych. W różnych swoich intencjach też. Ale w tej jednej – nie umiem. Nie umiem też tego wytłumaczyć. 


 

Po prostu jest to wciąż gdzieś w głębi dla mnie tak trudne, że nawet z Bogiem o tym nie rozmawiam. Bo jak? Prosić? Ale jak i o co – przecież mam nie forsować swojego planu? Pytać? Ale przecież nie każda odpowiedź mnie zadowoli, więc boję się słuchać. Lepiej przemilczeć sprawę. Przecież jest dobrze. Lubię swoje życie, wiele dobrego się wydarza, otaczają mnie wspaniali ludzie, mam kochającego męża. Jak o tym myślę, to za ciążą i porodem nigdy nie tęskniłam. A może też to po prostu od siebie już odsunęłam?

Wiem i widzę, że Bóg się troszczy. Że sam się troszczy. Wystarczy Mu się powierzyć i przy Nim trwać. Ja trwam, ale brak mi wytrwałej modlitwy powierzającej tę właśnie sferę. Po cichu liczę, że jest ktoś, kto się za mnie w tej sprawie modli. Tylko kto, skoro z proszeniem o modlitwę też mam problem? Przecież nie dopuszczam nikogo do tej sfery...

Trudne i skomplikowane to wszystko. Nie mam sił. Jezu, Ty się tym zajmijJa nie umiem.

Jezus mówi do duszy:
Dlaczego zamartwiacie się i niepokoicie? Zostawcie mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi. Zaprawdę mówię wam, że każdy akt prawdziwego, głębokiego i całkowitego zawierzenia Mnie wywołuje pożądany przez was efekt i rozwiązuje trudne sytuacje. Zawierzenie Mnie nie oznacza zadręczania się, wzburzenia, rozpaczania, a później kierowania do Mnie modlitwy pełnej niepokoju, bym nadążał za wami; zawierzenie to jest zamiana niepokoju na modlitwę. Zawierzenie oznacza spokojne zamknięcie oczu duszy, odwrócenie myśli od udręki i oddanie się Mnie tak, bym jedynie Ja działał, mówiąc Mi: Ty się tym zajmij.
                                                                                (Z pism sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo)
                                                                                                                         więcej na: www.katolicki.net



piątek, 22 kwietnia 2016

Moc uwielbienia

Chciałabym Was zachęcić do lektury książki „Moc uwielbienia” Merlin R. Carothers. Do tej lektury nie trzeba szczególnie namawiać, wystarczy przeczytać kilka pierwszych stron i sama się broni. Trzymając ją w ręku po raz pierwszy uznałam, że to chrześcijańska książka jakich wiele. Tymczasem zdumiała mnie, wyostrzyła zmysły, niewiele ponad 200 stron a ja czuję się odkrywcą. W internecie i prasie znajdziecie jej recenzje, więc nie zamierzam się zatrzymywać na tej płaszczyźnie. Skupię się na treściach, które wywróciły moje postrzeganie uwielbienia Boga.

Będąc kilkukrotnie na nabożeństwach uwielbienia, nie rozumiałam ich. Sądziłam, że uwielbienie to umiejętność zarezerwowana dla osób „głębokiej wiary”, w każdym razie nie dla mnie (poszukującej, wątpiącej, upadającej) i ograniczająca się do konkretnej mszy św. Tymczasem uwielbienie Boga powinno być sposobem życia. Mamy wielbić Boga za każdą sytuację, której doświadczamy. Natychmiast zjawiła się u mnie pokusa, żeby „na próbę” wielbić Boga za trudności, których doświadczam, a wtedy Bóg je przemieni. Jednakże uwielbienie nie może się opierać na naszych warunkach,  naszej nadziei na zmiany w przyszłości, to nie może być motywacją, inaczej nie będzie szczere. „Uwielbienie polega na akceptacji teraźniejszości…akceptacji Bożej woli względem nas…”. 

Skoro tak, po co wielbić Boga? Bo „Bóg ma doskonały plan na twoje i moje życie…ale punkt zwrotny nie może nastąpić, dopóki nie zaczniemy  wielbić Boga za naszą sytuację, zamiast krzyczeć, żeby to wszystko zabrał.” Bóg tak kieruje naszym życiem dopuszczając trudności, by przyciągnąć nas do siebie i pokazać nam jak bardzo Go potrzebujemy. Bóg doświadczając nas wyprowadza z tego dobro, nawet jeśli po ludzku jest coraz gorzej, uwielbiajmy Go, bo jeśli tylko opieramy się Jego słowie w tym czasie nasza wiara wzrasta. Świadectwa wykorzystane przez autora, potwierdzają, że jeśli  szczerze wielbimy Boga, Jego moc wpłynie na sytuację, w której jesteśmy  i wkrótce zauważymy tę zmianę w nas lub wokół nas.

Jeśli ktoś ma wątpliwości, tak jak ja, że do uwielbienia Boga w trudnościach potrzeba wielkiej wiary, a my nie czujemy się na siłach, jest dla nas dobra wiadomość. „ Wiara  nie powstaje w naszych emocjach, uczuciach. Wiara jest sprawą woli”. Zatem wystarczy podjąć decyzję, że wierzę. 

Książka jest bogata w Boże prawdy, do których będę wracała. Nie sposób ich wszystkich przytoczyć. Zapewne każdy zwróci uwagę na coś innego. Nadmienię tylko, że mój poprzedni post dotyczył mojej niecierpliwości, a w książce znalazłam spory fragment na ten temat, który jest odpowiedzią na moje rozterki.   

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Niecierpliwość

Już jako dziecko byłam niecierpliwa. W domu, w pracy, nawet na urlopie bywam niecierpliwa. Niecierpliwie modliłam się o dziecko i tak samo niecierpliwie go oczekiwałam. Z tą moją niecierpliwością trudno mi samej. Podjęłam jednak wyzwanie, które zresztą rzuciłam sama sobie, zmienię się dla dobra ogółu :). Oczywiście poza pracą nad sobą, niezbędna będzie modlitwa do Ducha Świętego o JEGO owoce – tym razem o cierpliwość.  Jak ważny to przymiot chrześcijanina przypomina Biblia w wielu miejscach. Doskonałym wzorcem cierpliwości jest dla nas Bóg, który nieustannie ją nam okazuje.  

"Niech to jedno, umiłowani, nie uchodzi uwagi waszej, że u Pana jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Pan nie zwleka z dotrzymaniem obietnicy, chociaż niektórzy uważają, że zwleka, lecz okazuje cierpliwość względem was, bo nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania." (2 Piotr. 3,8-9 BW)

Bóg rozwija naszą cierpliwość, często na drodze trudnych doświadczeń. Z tym się najtrudniej zgodzić, ale jesteśmy uczniami Chrystusa i we wszystkich życiowych próbach mamy zwycięstwo, cierpliwość jest jednak niezbędna, żeby to zauważyć.

"Poczytujcie to sobie za najwyższą radość, bracia moi, gdy rozmaite próby przechodzicie. Wiedząc, że doświadczenie wiary waszej sprawia wytrwałość, Wytrwałość zaś niech prowadzi do dzieła doskonałego, abyście byli doskonali i nienaganni, nie mający żadnych braków." (Jak. 1,2-4 BW)

Na koniec fragment utworu R. Brandstaetter,polskiego pisarza i znawcy Biblii, który zawsze porządkuje moje niecierpliwe myśli…

„…Nic się nie dzieje przedwcześnie,
i nic się nie dzieje za późno,
i wszystko się dzieje w swoim czasie wszystko…
Wszystkie uczucia, spotkania,
odejścia, powroty, czyny i zamiary.

Zawsze właściwą godzinę biją Boże zegary.”

sobota, 16 kwietnia 2016

Jak dobrze się spotkać!

Długo wyczekiwane piątkowe popołudnie - po ciężkim i wyczerpującym tygodniu. Zmęczenie daje mocno o sobie znać. Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu i się zdrzemnę, choć trochę. 

Nie! Jeszcze umówione wcześniej spotkanie. Muszę Wam się przyznać, że po smsie o spóźnieniu i nieobecności jednej z Was, miałam pokusę, aby odwołać. To byłby błąd. Po raz kolejny przekonałam się, że nie powinnam słuchać podszeptów mojej introwertycznej natury, a spotkanie z drugim człowiekiem jest bezcenne. 

Dziewczyny bardzo dziękuję Wam za to spotkanie. Sylwia, jestem pod wrażeniem Twojego pogodnego usposobienia. Jak się Ciebie słucha, od razu robi się lepiej! Ewa, Twoja troska i zaangażowanie, w nawet najmniejsze sprawy, są dla mnie niedoścignionym wzorem! Aga, Twoja delikatność i łagodność jest dla mnie prawdziwym balsamem. Przypominasz mi kogoś, kiedyś bardzo mi bliskiego. Kinga, żałuję, że Cię nie było, ale pewnie jeszcze niejedno spotkanie przed nami.

W tym wszystkim, chcę tylko powiedzieć, że gdy jest trudno, rzeczywistość przygniata i gdy już na nic nie ma się ochoty - warto się spotkać, po prostu pobyć razem, bo przecież Bóg często przychodzi do nas w drugim człowieku!

wtorek, 12 kwietnia 2016

Trudny czas ma swój czas

Wiosna. Przyroda budzi się do życia. Wielu ludzi czuje radość, nadzieję, pozytywniej patrzy na świat. I wpisy na naszym blogu takie pozytywne.

Jestem jakaś oporna. W sercu znów zagościł mi smutek i pustka. Nawet trudno pisać. Dręczące pragnienie rodzicielstwa, pytania o sens powołania, obawa o przyszłość. I to wszystko akurat w radosnym okresie Wielkanocnym, w czasie, kiedy Zmartwychwstały Pan przychodzi i mówi „Pokój Wam”. Nie słyszę. ZŁY doskonale wie kiedy uderzyć.

Szczęśliwie DOBRY też nie śpi. Na ratunek przychodzi mi artykuł, w trochę już zakurzonym „Gościu Niedzielnym”, którego wcześniej tylko pobieżnie przejrzałam. Już w akapicie wprowadzającym czytam „Bóg podpowiada: Jesteś skamieniały, odprawiasz żałobę, czujesz się zgnieciony, zdeptany, rozdarty? Błogosław”. W pierwszej chwili trudno przyjąć te słowa, jednak w moim sercu tli się pragnienie, by nawet w najtrudniejszych sytuacjach uwielbiać Boga. Mimo, że to wyższa szkoła jazdy, spróbuję! …może na początek zacznę się więcej uśmiechać.

piątek, 8 kwietnia 2016

endogenous morphine czyli hormon szczęścia

Tajemniczy bohater dzisiejszego wpisu to endorfiny. Dla nieznających rzeczy spieszę donieść, że (w ogromnym skrócie) to hormony, które wytwarza mózg między innymi w sytuacji radości, szczęścia, śmiechu.
Endorfiny zostały odkryte ok 40 lat temu, więc są całkiem młode, ale sądzę, że bardzo ważne!

Powodują stan szczęścia, euforii, zadowolenia z siebie, dają energię do działania, stwierdzono ich działanie przeciwbólowe-a więc coś dla ciała i coś dla ducha!

Najważniejsze, że możemy je sobie sami wyprodukować. Wzrost tego hormonu we krwi powoduje aktywność fizyczna, choćby spacer, jedzenie czekolady (uwaga na skutki uboczne :) śmianie się (również do odbicia w lustrze!), a nawet myślenie o śmiechu!!

Produkujmy sobie i innym endorfiny, a szczególnie gdy nam źle, postarajmy się uśmiechać, nawet mimo braku powodu i ładujmy swoje wewnętrzne akumulatory!

Pozdrawiam z uśmiechem od ucha do ucha!!

środa, 6 kwietnia 2016

Miało być o czym innym...

Miało być o czym innym... Ale nie jestem w stanie nie napisać najpierw swojego głosu w sprawie odmienianej przez wszystkie przypadki. O projekcie zmiany Ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodzinyochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, zwanej niefortunnie wg mnie "antyaborcyjną".

Przeglądam dostępne w internecie, krzykliwe, materiały, fora dyskusyjne i nie bardzo chcę wierzyć swoim zmysłom... Nie mogę pojąć, jak ludzie mogą zapominać, że mówią o ŻYCIU, którego panami przecież nie są. Mnie, jako katolikowi, nie przychodzi nawet do głowy, że ktoś może decydować o życiu czy śmierci kogokolwiek. Ale to chyba nie jest sprawa, którą należy tak mocno (często karykaturalnie) podkreślać tylko w kontekście religii, szczególnie tylko jednej. Jestem przekonana i wierzę w to, że dla każdego dzisiejszego, rozsądnego człowieka, niezależnie od stopnia swojej religijności, życie jest wartością nadrzędną, bo bez niego nic by nie było...

Na pewno bardzo potrzebny jest w Polsce system pomocy medycznej, prawnej, socjalnej dla kobiet i ich rodzin w sytuacjach dramatycznych decyzji, gdy nie chcą, by ich dziecko się urodziło. I na tym skupiłabym większą uwagę, na rzeczowych rozmowach, spokojnych argumentach, nie na krzykliwych, populistycznych, często kłamliwych hasłach i wieszakowych manifestacjach.

Ufam, że polski rząd, jako reprezentacja Narodu, w którym prawie 90% (dane GUS z 2011) deklaruje bycie katolikami, podejmie dobre decyzje, wysłuchawszy wszystkich stron, nie tylko tych najbardziej medialnych.


Życzę sobie i wszystkim o podobnym widzeniu sprawy odwagi, by dawać świadectwo swoich postaw. Może takie to czasy... 


Prawo obrony życia

Wydarzenia ostatnich dni związane z projektem zaostrzenia ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży przytłaczają. Akcje typu: „Nie dla torturowania kobiet w Polsce”, akcja i demonstracje z wieszakiem, „incydent” w kościele św. Anny... Z niedowierzaniem obserwuję, co się dzieje. Rozmawiam o obronie życia, o potrzebie zabierania głosu w tej sprawie (choćby wśród swoich znajomych) w momencie, gdy tak głośno krzyczą przeciw życiu. I co słyszę? „Jestem całym sercem za życiem, jestem wierząca, przecież wiesz. Ale uważam, że jako osoba, która nigdy nie była w ciąży, nie ma dzieci i być może ich mieć nie będzie, nie mam prawa się wypowiadać. I dlatego nie zabiorę głosu. To byłoby nieuczciwe".


Nie byłam w ciąży, nie mam dzieci i być może ich mieć nie będę, ale uważam wprost przeciwnie. Prawo do obrony życia przysługuje każdemu. Potrzebne są głosy za życiem, autentyczne świadectwa. Nie ataki. Przypomnienie, że życie to świętość i nie do ludzi należy decyzja, kiedy się zacznie i kiedy zakończy.