poniedziałek, 30 maja 2016

Już nie boję się marzyć

Na początku marzyłam. Wyobrażałam sobie, jak to będzie mieć dziecko, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka, jak zrobię test i przekażę radosną nowinę M., a potem razem ogłosimy ją rodzinie (czy od razu, czy po I trymestrze, jeszcze nie wiedziałam). Wyobrażałam sobie spacery, wspólne wyjazdy, święta... Wszystkie dziewczyny w rodzinie miały zapowiedziane, że moje wymarzone imię jest zarezerwowane...

Z czasem przestałam marzyć. Nawet się nie zorientowałam kiedy. Nie pozwalałam sobie na to. Jak się okazuje przez wiele lat.

Jakiś czas temu trafiłam na blog Spragnionej Cudu. W okresie Wielkanocnym bodajże. Poruszyły mnie rozważania drogi krzyżowej, które napisała dla małżonków doświadczających niepłodności. Poruszyła mnie szczerość jej wpisów i umiejętność oddania tego, co przeżywa w łączności z Bogiem. W wierze. Poruszyło mnie to, że wybrała szablon ten sam, który ja wybrałam, kiedy postanowiłam pisać bloga, dzieląc się doświadczeniem obecności Boga w moim życiu. Zabrakło mi jednak wtedy odwagi, by tak szczerze pisać, o tym, co przeżywam. Dla mnie było za wcześnie.

Niedawno wróciłam na jej bloga i trafiłam na ten fragment: Lubię ten czas po owulacji. Jestem bardzo pozytywnie nastawiona, wręcz radosna. Pełna nadziei oczekuję dobrych wieści. Nikt mi tego nie zabierze!

Nikt mi tego nie zabierze! Zatrzymałam się... Ja prawo do marzeń odebrałam sobie sama. Z obawy o kolejne rozczarowanie i związany z nim ból. A może z obawy, że jak będę chciała za bardzo to się nie spełni...

Dziś jestem na innym etapie. Wiem, że marzenia nie determinują rzeczywistości. Wiem, że owszem są potrzebne, by się w życiu rozwijać, do czegoś dążyć. Wiem, że: 

Życie nie jest ani lepsze, ani gorsze od naszych marzeń; jest po prostu inne.
(William Szekspir)

I będę marzyć. O moich dzieciach. O naszej rodzinie. O różnych etapach macierzyństwa. O tym, jak urządzę dziecięcy pokoik. Bo tak jak napisała Spragniona Cudu: Nikt mi tego nie zabierze! A czas marzeń to piękny i radosny czas!

A że życie być może potoczy się inaczej niż marzenia i że będę w nich idealizować rzeczywistość? Pewnie tak. Ale będzie to życie o marzenia bogatsze :)

piątek, 27 maja 2016

Dzień Matki

Oprócz Bożego Narodzenia i Dnia Dziecka, jeden z trudniejszych dni w roku... 
W tym roku minął wyjątkowo bezboleśnie – może dlatego, że zbiegł się z Bożym Ciałem i nie miałam akurat styczności z mamami i dziećmi (no dobrze – na procesji i w kościele miałam, ale jakoś Pan Bóg zadbał, by nie było to zbyt bolesne).

A może dlatego, że się zabezpieczyłam, zapraszając gości. Nie było czasu na analizy, wpadłam w wir przygotowań, radosnego oczekiwania na nich, potem przemiłe popołudnie. Ponieważ dzielimy to samo doświadczenie, nie było ryzyka, było bezpiecznie.

Na fejsbuka zajrzałam tylko w telefonie i trafiłam na życzenia s. Anny Marii Pudełko:
Wszystkim kobietom życzę,
aby odkrywały swoje powołanie do macierzyństwa
czy to naturalnego czy duchowego!
W porządku – wszystkim kobietom, czyli i mnie, nie jestem wykluczona.

Dopiero dziś rano włączyłam komputer – spokojnie popatrzyłam, co się pojawiło (nawet na zdjęcia laurek, które zamieścili znajomi), obejrzałam 2 filmiki o macierzyństwie, jego wyzwaniach i wartości, przesłałam do bliskich mi matek (tak, są takie uprzywilejowane i wybrane, sprawdzone) i nagle, zupełnie nieoczekiwanie weszłam w link tekstu Refleksja matki - udostępniony przez Cała Piękna – Kobieta Boska Tajemnica. Kliknęłam, bo wpis w poście (wyimek z tekstu) kończył się: Jest dobrze... Ale... Mój siódmy zmysł pragnącej zadziałał bezbłędnie. Już po chwili ryczałam jak bóbr...


Ale to dobre łzy, oczyszczające. I dobry, bardzo dobry tekst. A ja ryczę, ilekroć do niego zaglądam. Do tego fragmentu, zaczynającego się od: Ale...


środa, 25 maja 2016

nieposiadanie dziecka-czy można tu mówić o zaletach...?


Paradoksalnie uważam, że najlepiej, by na taką kwestię odpowiedziały matki. One miały czas, kiedy nie było dziecka w ich życiu, a gdy ono już jest, mają zdecydowanie szerszą perspektywę w widzeniu sprawy.

Chciałabym być dobrze przez Was (Mamy i nie-Mamy) dobrze zrozumiana szczególnie w tej kwestii. Nieposiadanie dziecka nie jest dla mnie czymś dobrym samo w sobie. To trudna rzeczywistość, w której codziennie żyję, z którą radzę sobie czasem całkiem dobrze, czasem zupełnie fatalnie.

Jednak, żeby nie oszaleć do reszty w skupianiu się tylko na tym, co trudne, zwykle staram się koncentrować na jaśniejszych stronach sprawy. To mi pomaga przetrwać trudniejszy czas.

Lubię swój nieco zwariowany tryb życia. Ma ono dla mnie mnóstwo zalet, bo jest takie, jakie jest. Bo jest mi w nim dobrze. Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie, gdyby było w nim dziecko. Na pewno wiele musiałoby się zmienić na inne-lepsze czy gorsze, tego nie wiem...

Moje życie bez dziecka ma zalety, moje życie z dzieckiem też je będzie miało.

Nie odważam się jednak kłaść na szali zalet bycia matką i zalet nie-bycia nią. Mam nadzieję, że kiedyś zyskam tę szerszą perspektywę, by o tym Wam napisać.

ps. Ściskam mocno wszystkie obecne i przyszłe Mamy w przededniu Ich Święta!


środa, 18 maja 2016

Sens

Dziś zakończyła się seria operacji wszczepienia stymulatorów osobom w śpiączce. Nie znam dokładnie szczegółów, ale wiem, że organizacją ich zajmowała się Klinika Budzik Ewy Błaszczyk, a jedną z tych operowanych osób była jej córka. Zabieg jest wielką szansą dla osób będących w śpiączce, aby odzyskały świadomość. Jest bardzo innowacyjny, do tej pory był przeprowadzony tylko w Japonii.

Nie znam dobrze historii życia Pani Ewy. Wiem, że spotkała ją wielka tragedia. Jakiś czas temu oglądałam z Nią wywiad, gdzie między innymi mówiła jak trudno jej być szczęśliwą, że marzy tylko o tym, żeby Ola – jej córka, wybudziła się ze śpiączki.

Najlepiej, żeby jej tragedia nigdy się nie wydarzyła. Pani Ewa żyłaby sobie teraz szczęśliwa, miała dwie zdrowe córki i prowadziła ciekawe życie aktorki. Tak byłoby najlepiej, wiem o tym. Patrząc jednak na to, co się dzieje, myślę sobie, jak dużo z tego złego powstało dobrego i pięknego. Niesamowicie dużo.

Nie mogę porównywać swojej historii do historii Pani Ewy, ale też bym chciała zamienić nasze trudne doświadczenia w coś tak pięknego i dobrego.

Dobrej nocy Wam życzę. I pięknych marzeń:)

wtorek, 10 maja 2016

Może opuść czasem zbyt wysoko zawieszoną poprzeczkę...?

Czy zdarzyło Wam się myć okno, piorąc, jedząc obiad i mailując jednocześnie...? Mnie często się tak zdarza. To znaczy zestaw czynności jest różny, ale działanie multifunkcjonalne się powiela. Taką mam naturę, że mam często jakiś wir wokół siebie i często działam na maksa, a jak już coś zaplanuję, to tak musi być...

Wysoko zawieszam sobie poprzeczki i czuję gorycz, gdy nie przeskakuję...

Wobec innych też mam często duże oczekiwania: zaangażowania w sprawy, szybkiego działania, wywiązywania się z obietnic.
Przez ostatnich kilka miesięcy świadomie zaczęłam się uczyć spokoju, mniejszego napinania się, dawania wolności w działaniu sobie i innym, oddawania Bogu, a ostatnio również Aniołowi Stróżowi, różnych spraw, by sobie ulżyć. Choć wciąż trudno mi znieść sytuacje, gdzie moje chęci, energia i gotowość do działania, to za mało...

Dziś spotkałam na swej drodze lekarza, który zupełnie obok sprawy z którą do niego przyszłam powiedział, że chciałby być w moim "teamie", chciałby "wziąć na klatę" moje trudy nieposiadania dziecka...
Wcześniej pomyślałabym na pewno, że super, że teraz to już NA PEWNO się uda, zawiesiłabym wysoko poprzeczkę i próbowała skakać.
A dziś po wyjściu od lekarza poszłam na spacer sama z sobą, uśmiechnęłam się do siebie, spojrzałam w niebo i powiedziałam; Boże, Ty wiesz lepiej, jak to się potoczy, po co ja mam skakać...? Przecież to Ty po coś postawiłeś mi na drodze tego człowieka? Może chcesz mnie czegoś nauczyć? Może Ty w tym skoku dasz mi tyczkę, a może to ja sama zawieszę poprzeczkę niżej...?

I zupełnie spokojnie poszłam dalej, myśląc o kilku kolejnych sprawach, które trzeba będzie wykonać równocześnie, bo inaczej nie wykonam swojego planu...

czwartek, 5 maja 2016

Czy po prostu nie można przestać chcieć?

Uwierzyłam. Znowu uwierzyłam w cud, który niestety się nie wydarzył. Jest mi źle, chce mi się krzyczeć. Nie potrafię zrozumieć po co mi to pragnienie. Tak samo mocno jak chcę dziecka, chcę dziś, aby Pan Bóg zabrał mi tę tęsknotę. Jeśli nie mogę go mieć, to nie chcę też tego uczucia. Tak by było najprościej, ale podobno wżyciu nie chodzi o to, aby było prosto. 

Ostatnio ktoś mi powiedział, że to marzenia i nadzieja pozwalają nam iść do przodu. Zawsze w takich momentach myślę o przyszłości, która stawia mnie wobec pytań, na które nikt nie zna odpowiedzi. Szczególnie myślę o starości i umieraniu. I żeby już nie brnąć więcej w ten temat, chcę podzielić się z Wami fragmentem, który od tygodnia mnie mocno dotyka. Wyobrażam sobie siebie w tej scenie. Oby mi to kiedyś było dane.

Wierzę, tak wierzę, że dnia pewnego,
a będzie to Twój dzień, mój Boże,
pójdę ku Tobie chwiejnymi krokami,
niosąc w rękach wszystkie moje łzy
i to serce tak dziwne, które Ty mi dałeś,
Przyjdę pewnego dnia, a Ty odczytasz na mej twarzy
wszystkie radości, smutki, wszystkie walki na drogach wolności.
Pewnego dnia, a będzie to Twój dzień, mój Boże,
Przyjdę do Ciebie i w prawdziwym wybuchu
mego zmartwychwstania dowiem się wreszcie,
że czuła miłość to Ty,
że moja prawdziwa wolność to także Ty.
Przyjdę do Ciebie, mój Boże,
i ukażesz mi swoje oblicze.
Przyjdę do Ciebie z moim najbardziej szalonym marzeniem:
żeby Ci przynieść świat w moich ramionach.
Przyjdę do Ciebie i wykrzyczę Ci pełnym głosem
całą prawdę o życiu na ziemi.
Będę krzyczał krzykiem z głębi wieków:
„Ojcze, starałem się być człowiekiem,
a jestem Twoim dzieckiem!”.
                                               J. Leclercq