piątek, 1 września 2017

Gdy sen stał się Jawą






Rok temu pisałam o pewnym śnie... Teraz sen stał się jawą...
Od pięciu miesięcy trwa Nasze Nowe Życie. Zostaliśmy rodzicami dwóch sześciolatków.

Zmieniło się totalnie wszystko. Ale to właśnie czas na taką zmianę.
I choć wielu spraw jeszcze nie wiemy, wielu nie rozumiemy, to jedno jest dla nas pewne: nie wyobrażamy sobie teraz, jak to było, gdy Naszych Dzieci jeszcze z nami nie było...

Za nami intensywny czas pierwszych chwil razem, przed nami na pewno wiele wyzwań. Już nigdy nic nie będzie takie, jak dawniej... bo to, co dawniej już miało swój czas, a teraz czas dla Rodziny.

środa, 23 sierpnia 2017

Modlitwa

Chciałabym podzielić się z Wami modlitwą, którą znalazłam przeglądając książki w...supermarkecie:) Jak widać, Pana Boga można znaleźć wszędzie:) Rzadko prosimy Boga o pogodę ducha. Wydaje się, że jest tyle innych ważnych spraw. Ja tą modlitwę odebrałam jako wskazówkę jak żyć. Przeczytałam ją i poczułam spokój. Pomyślałam sobie: "Tak, Panie Boże, tak właśnie chcę żyć. Potrzebna mi jest właśnie ta pogoda ducha". Zrobiłam zdjęcie tej modlitwy, żeby Wam ją pokazać, może na Was podziała podobnie:)

piątek, 11 sierpnia 2017

Nareszcie

Chciałabym się z Wami podzielić informacją, że dostaliśmy synka. Jeden telefon, a tyle przyniósł zmian w naszym życiu. Bardzo dobrych zmian. Nasza droga do macierzyństwa dobiegła końca, a teraz przyszedł czas na kolejną podróż już we trójkę. Nie wiemy co przyniesie nam przyszłość, ale staramy się z mężem jak najwięcej czerpać z dnia dzisiejszego. Cieszyć każdym synusiowym uśmiechem, kąpielą czy spacerkiem. Mam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu.

Dziękuje Ci synku, że jesteś. Dziękuję Ci mamo biologiczna, że zdecydowałaś się Go urodzić.


środa, 28 czerwca 2017

o. Adam Szustak zachęca: tańcz w deszczu



A my poszukujemy Boga, coraz intensywniej. I staramy się, by w deszczu naszej niepłodności naprawdę zrobić coś niezwykłego i dobrego - duszpasterstwo rozwija się dynamicznie, nadchodzą duże zmiany :) Po wakacjach spotykamy się w parafii NMP Matki Miłosierdzia na Stegnach i tam dopiero będzie się działo :))) Duch Święty wieje z mocą i prowadzi niestrudzenie :) A to nie wszystko - ruszy też formacja dla wszystkich, którzy tęsknią za Bogiem, wciąż bardziej i bardziej (albo mają w sobie pragnienie, by zatęsknić): spotkania ze Słowem :)))) Czyli budowanie / umacnianie solidnego fundamentu wiary poprzez zgłębianie Słowa Bożego.

Ogromna w nas radość z tego powodu, dużo pracy, ale i owoce będą wielkie :)))

Mniej nas tutaj, bo: Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6, 21).

A piękne jest to przesunięcie akcentów - od bólu niepłodności i skupieniu na tym bólu, niedostatku, poczuciu niższej wartości do postawienia Boga w centrum i dostrzeżenia sfer, gdzie nasza płodność (duchowa) owocuje. Nie zapominamy o naszych dzieciach, walczymy, czekamy z utęsknieniem i radość będzie ogromna, gdy ta chwila nadejdzie, ale TU i TERAZ dzieje się tak wiele! Dzięki Bogu i na chwałę Boga!!! A my działamy :)
Też tak chcecie??? :) Zapraszamy na Msze i spotkania od września - szczegóły pojawią się na naszej stronie www.pragniemypotomstwa.pl.

A jeśli nie chcecie czekać do września, dajcie znać :) Mieliśmy ostatnio ognisko i na pewno powtórzymy w czasie wakacji, bo naszych spotkań też nam wciąż mało. Są jeszcze inne plany - dużo w nas Bożej radości i energii do działania :)))
I pomyśleć, że tyle cykli minęło w zamknięciu - z powodu bólu i z obawy przed bólem... 





wtorek, 6 czerwca 2017

ACZkolwiek - kocham życie!

Niedawno wpadła mi w ręce bardzo dobra książka. Taka nietypowa zdobycz z rowerowej wycieczki. Po pierwsze urzekła mnie jej okładka. Taka bajkowa i tajemnicza. Potem przeczytałam pierwszą stronę tej książki i przepadłam. Po prostu to było piękne. Podziałało na mnie bardzo inspirująco i chciałam się koniecznie dowiedzieć kto to napisał i czytać te słowa jeszcze raz i jeszcze raz. Chyba to dla tej pierwszej strony kupiłam tą książkę.

Autorką książki jest Asia Czapla, młoda, ambitna dziewczyna, chora na rdzeniowy zanik mięśni. Opisuje ona swoje życie, walkę z chorobą, swoje wzloty i upadki. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie siła tej dziewczyny. I nie chodzi tu o to, że choćby się waliło i paliło, Ona przyjmuje wszystko ze spokojem ducha i uśmiechem na twarzy. Ona upada i podnosi się. To na tym polega siła. Ta książka to świadectwo, że trzeba o siebie walczyć. W opisy codzienności wplecione są bardzo mądre słowa. Między innymi to, że to kondycja naszego umysłu warunkuje zdolność życia pełną piersią. Nasze ciało, ułomności nie mają nic z tym wspólnego. Liczy się głowa.


Dla mnie ta książka jest wielkim motywatorem. Pokazuje, że świat jest piękny, daje nam dużo możliwości i to my decydujemy jak go wykorzystamy. Czasem doświadczamy wielkiego cierpienia, smutku czy porażki. Nie poddawajmy się, szukajmy rozwiązania. Jak pisze w recenzji Ewa Błaszczyk - "od rozpaczy do nadziei jest droga długa i bolesna, ale warto na nią wejść". Mamy jedno życie i trzeba je wycisnąć jak cytrynkę, chociaż dla każdego znaczy to coś innego. Zostawiam Was z tą pierwszą stroną. Mam nadzieję, że Wam też się spodoba.




niedziela, 28 maja 2017

Współcierpiący

Parę tygodni temu, po bardzo długiej przerwie odwiedziliśmy z mężem moich teściów (mieszkają za granicą, od jakiegoś czasu kwestia swobodnego wyjazdu do nich mocno się skomplikowała, dlatego zwlekaliśmy z odwiedzinami). Ale to akurat nie ma tu aż takiego znaczenia.

Ci, którzy mają problemy z płodnością, pewnie doskonale wiedzą jak trudno się o tym mówi, jak ciężko wprowadzić kogoś w ten temat. Oczywiście dużo zależy od siły relacji i stopnia bliskości, niemniej jednak dla mnie mówienie o tym jest mega trudne.

Biorąc pod uwagę powyższe oraz rzadkie kontakty z teściami, rodzice nie wiedzieli zbyt wiele jak to u nas jest. Czasem delikatnie i pokrętnie podpytywali, ale jak wytłumaczyć to wszystko, kiedy widujemy się sporadycznie, a przy rozmowie przez Skype obecni są wszyscy domownicy? Czułam, że to nie jest w porządku. Jechałam do nich z nastawieniem, że trzeba im to wszystko jakoś choć trochę wyjaśnić. Na okazję nie musiałam długo czekać. Już pierwszego dnia naszego pobytu mama wykorzystała sytuację, że mój mąż gdzieś na trochę zniknął i zapytała wprost. Dobrze, że nie owijała. Starałam się jej to wszystko jakoś wytłumaczyć w sposób prosty i konkretny, nie wchodząc jednak zbytnio w szczegóły. Z jednej strony poczułam ulgę, z drugiej widziałam jak bardzo ją to dotknęło, jak zrobiła się przerażająco smutna. Mało mówiła. Do teraz widzę ten jej wyraz twarzy. Poczułam, że cierpi razem z nami, że nie chodzi o to, że Oni (teściowie) nie mają wnuków, ale że my nie mamy naszych dzieci.


Często myślę o tej rozmowie. My próbujemy sobie pomagać w tej trudnej sytuacji, mamy kilka dobrych źródeł, z których czerpiemy siłę (Duszpasterstwo, znajomi w podobnej sytuacji, warsztaty, grupa wsparcia, terapia), a oni? Zostali z tą informacją i nic za bardzo zrobić nie mogą. I smutno mi, że nasza niepłodność w jakimś stopniu dotyka też naszych bliskich.

niedziela, 30 kwietnia 2017

Czy czuję się jak mamut? ;)

Kilka dni temu korespondowałyśmy z dziewczynami i padło stwierdzenie, że ze względu na (tu w zależności od opcji) czas starań o dziecko / staż małżeński / wiek możemy się czuć jak mamuty... Nie wypowiedziałam się wtedy. Rozumiem doskonale, o co chodzi, bo sama któregoś razu na spotkaniach DMPP ze zdziwieniem stwierdziłam, że mamy jeden z dłuższych staży małżeńskich i trochę dziwnie się poczułam. Ale nie czuję się jak mamut...

Dziś nasza 12. rocznica ślubu. I bardzo mi z tym dobrze. Choć nie wiem, kiedy to zleciało.
Z tym, że po prostu dobrze nam razem, że nie lubimy się rozstawać, że lubimy być tylko we dwoje, że możemy na siebie liczyć. Mamy swój rytm wypracowany przez te lata. A różniliśmy się i nadal różnimy, choć różnice też ewoluowały z czasem.

Od listopada 2015 roku (od rekolekcji z o. Jamesem Manjackalem)

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Druga żona lub służąca, a może przygodny seks z nieznajomym...

 
Niedziela mijała leniwie. Przygotowując mięso do suszenia, włączyłam odcinek "Na dobre i na złe". Do szpitala trafiła bohaterka grana przez Edytę Olszówkę – kobieta po 40 z dolegliwościami kobiecymi. Jak się okazało – była w ciąży. Niespodzianej i upragnionej, o którą starała się wiele lat metodą "zmieniałam lekarzy i facetów", by w końcu "temu udało się za pierwszym razem". Historia oczywiście była trochę bardziej skomplikowana, jak na serial przystało, ale ta "nowoczesna" metoda starań o dziecko zwróciła moją uwagę. Taki znak dzisiejszych czasów (?).

Kiedyś kobiety podsuwały mężowi płodną służącą (zawsze miałam sporo wątpliwości, czytając historię Sary) albo same oddawały się służącemu lub innemu mężczyźnie, by zajść w ciążę (to i dziś takie "na czasie").

Na jednym z blogów podróżniczych* trafiłam na taki opis:

Dobry Allach ograniczył nam możliwość ożenku do czterech kobiet. Ale niemal nikt z tego nie korzysta. Zaledwie dwadzieścia pięć procent mężczyzn w Zjednoczonych Emiratach Arabskich ma więcej niż jedną żonę. A ja osobiście nie znam nikogo, kto miałby więcej niż dwie. [...] A ci, którzy się na to decydują, zazwyczaj robią to z jednego powodu – ich pierwsza żona nie może mieć dziecka. Zamiast się rozwodzić, bierze drugą żonę i kocha je obie. Wszyscy są zadowoleni.

I wypowiedź żony:

Nie mamy nic przeciwko temu. Sama bym wybrała mojemu mężowi drugą żonę, gdybym była bezpłodna. Wcale nie byłabym o nią zazdrosna i traktowałabym ją jak siostrę – wyszeptała dziewczyna i oddała mikrofon mężczyźnie.

Wszyscy są zadowoleni? Nie byłabym zazdrosna??? Żart chyba...

Po raz kolejny stwierdziłam, że mam, zdecydowanie mam, za co dziękować Bogu! (wiem, wiem, powtarzam się 😉) Za to, że jestem katoliczką, że urodziłam się w Polsce i zostałam wychowana w wierze, za sakrament małżeństwa, za Męża, który mnie kocha, szanuje i wspiera, i którego ja kocham, szanuję i wspieram...

Nie mam dylematów typu – pojawi się druga żona, kochanka, surogatka (o tym też się dziś słyszy)...

Łatwo tego nie docenić, bo wydaje się takie oczywiste... Ale im więcej przyglądam się temu, co dzieje się współcześnie – też w sferze relacji, seksualności, (bez)dzietności, tym bardziej widzę, jak wiele dobra otrzymałam i otrzymuję. Otrzymujemy. Jak ważne jest to, co mamy.  I jak wiele nam daje życie w bliskości z Bogiem. 

*dzieckowdrodze.com (sic!)

poniedziałek, 27 marca 2017

Sara, Anna i Zachariasz – wciąż o uczuciach

Dzieje się emocjonalnie dużo. W kwestii wiary... cóż... wiem, że nic nie wiem, a wierzę, że Pan Bóg jest większy i ogarnia mnie i z tymi emocjami i z wiarą. Ja nie ogarniam.

Sara


Jakiś czas temu usłyszałam znów słowa: Wierzę, że i Wam Pan Bóg niedługo w końcu pobłogosławi. Przytaknęłam dobrotliwie, w głębi ducha się podśmiewając i pobłażliwie myśląc tak, tak, jasne. Po jakimś czasie wróciłam myślami do tej reakcji i ze zdziwieniem stwierdziłam: czyżbym była jak Sara? Czas upływa to prawda, ale biologicznie nic nie jest jeszcze przesądzone. Ale czy wierzę? Jak wierzę?

Anna


Czasem się zastanawiałam, że w swojej historii takiego spotkania z Bogiem jak Anna nie miałam – na granicy wytrzymałości, a w zasadzie po przekroczeniu wszystkich barier. Przed ołtarzem, cała we łzach. Nie, że nigdy nie płakałam, ale w miarę dyskretnie.

czwartek, 23 marca 2017

Cykliczność uczuć i postaw

Od czasu do czasu bywa źle, bardzo źle. Pojawia się poczucie bezsensu, brak mi nadziei. Złość i zazdrość, łzy, zmęczenie – wiem, wiem, mam do tego prawo! 

Potem przychodzi trochę lepszy czas, próba zrozumienia i myśl, że Bóg wie lepiej. 

Czasem  bywa całkiem nieźle – kiedy szukam w tym wszystkim tzw. „dobrych stron”. Dochodzę nawet do stwierdzenia „Jest dobrze! Jestem szczęśliwa w tym co mam”. Aż trudno uwierzyć! 

A potem wszystko znika. Znowu jakaś „trudna sytuacja” rozdziera mnie na pół ( i kilka dni wyjętych z życia).


To właśnie ja. Te same nastroje, uczucia i emocje pojawiają się cyklicznie. Ciężko przerwać tę serię. Kiedyś myślałam, że te etapy można przerobić, zamknąć i zostawić za sobą. Coś nie wychodzi. Do czego mi to potrzebne…? JESZCZE nie wiem!

czwartek, 16 marca 2017

Uczucia niechciane (2)

Przeczytałam post Agi i chciałam skomentować, ale jednak za długi komentarz by wyszedł i zniknąłby po prostu. A temat uczuć niechcianych też do mnie wraca. 

Właśnie zobaczyłam na Fb radosną informację o narodzinach w dalszej rodzinie (ślub był chyba w zeszłym roku?), inna kuzynka jest w ciąży. I niby wspaniale, ale rzeczywiście pojawia się niechciany SMUTEK. Mimo że nikomu nie życzę takich trudności, jakich my doświadczyliśmy i doświadczamy. Mimo że to wspaniałe dziewczyny i małżeństwa i taki porządek rzeczy. Nie zobaczę sie z nimi, jest dystans, brak bezpośredniego kontaktu, napiszę "Gratulujemy!!!" i po sprawie...

Czy aby na pewno? Będą pojawiać się kolejne zdjęcia, radosne nowiny (bo przecież o trudnościach i codziennych zmaganiach informować nie będą), dziecko będzie rosło – miesiąc, 3 miesiące, roczek; pojawi się rodzeństwo, a u nas bez zmian... I tak będę oglądać te zdjęcia, nawet lajkować, zachwycać się szczerze radosnym maluchem, a w sercu... odezwie się SMUTEK.

Dopiero co przypomniały mi się moje zmagania z innym niechcianym uczuciem – zazdrością. Najpierw STRACH, że ktoś się ze mną podzieli radosną nowiną i próba uprzedzenia tej sytuacji (lustrowanie brzucha, badanie zachowań, czasem nawet podpytywanie – wszystko, bym mogła się przygotować), potem ŁZY, budowanie dystansu, ZAZDROŚĆ (czemu ona nie ja? W czym jest lepsza, a w zasadzie to nie jest, więc czemu...).

środa, 15 marca 2017

Uczucia niechciane

Niepłodność przynosi ze sobą cały bagaż uczuć. Do części z nich wcale nie chcemy się przyznawać. Łatwiej głośno powiedzieć, że niepłodność uczy empatii, cierpliwości czy doceniania tego, co mamy. Wszystko to jest przecież prawdą. Trudniej przyznać się do swoich słabości.

Dla mnie ogromnie stresujące są sytuacje, gdy przyszła mama przekazuje mi informację o ciąży. Tak bardzo chciałabym dzielić radość z tą osobą i nie myśleć o sobie. Niestety, ja zawsze odnoszę tą informację do siebie. Mimo tego, że mogę powiedzieć, że pogodziłam się z moją sytuacją i szukam w niej drogi dla siebie, to zawsze serducho zaboli. Nie chcę tego czuć. Kiedyś koleżanka przepraszała mnie, że poinformowała o swojej ciąży mailem. Myślę, że jak dla mnie jest to bardzo dobry sposób. Wtedy może mi swobodnie najpierw polecić łezka, mam czas na ogarnięcie, a potem łatwiej jest pogratulować i skupić się na tej osobie.

Jakiś czas temu dowiedziałam się o ciąży ważnej dla mnie osoby. Niestety nie zdołałam opanować wtedy moich emocji. Myślę, że każdy zwrócił uwagę na moje zapłakane oczy, smutek i fakt, że nie gratulowałam,  ani dopytywałam o szczegóły. Chciałam odkręcić tą sytuację, zadzwoniłam, przeprosiłam i starałam się siebie wytłumaczyć. Teraz niby wszystko jest dobrze, ale strasznie ciąży mi tamto wydarzenie. Bardzo się spinam w towarzystwie tej osoby, co tylko powiększa przepaść między nami. Wiem, że muszę coś z tym zrobić.

Bardzo smutny mi wyszedł ten post, ale czasem warto jest coś z siebie wyrzucić, żeby przyszło nowe, lepsze i zastąpiło to niechciane uczucie.

wtorek, 14 marca 2017

Weronice i Szymonowi

Wielki Post, a szczególnie nabożeństwo Drogi Krzyżowej przynosi mi na myśl analogie do drogi życia małżeństwa bezdzietnego. Może naszego, może Waszego...

Często jest jakiś sąd, jest jakiś wyrok, są biczujące komentarze, cierniowe spojrzenia, kolejne upadki, powstania z kolan... Są łzy, rany...

To wszystko boli, jest trudne, choć wierzę, że droga zawiedzie w końcu do czegoś dobrego, co Bóg dla nas zaplanował.

Podczas tej drogi są na szczęście, i dzięki za to Bogu, liczne Weroniki i Cyrenejczycy. Dostrzegam ich wokół, jednak ostatnie dni i godziny szczególnie pokazały, jak wielu ich jest:) Jak drobnym gestem, słowem, potrafią wesprzeć, otrzeć zakurzoną, umęczoną twarz, dać siłę, by iść dalej. I nawet jeśli sami nie są blisko Boga, albo gdzieś się pogubili w życiu, są świadectwem miłości dla bliźniego.

Bardzo dziękuję Wam, bliscy i dalecy, mali i duzi, którzy nas wspieracie i jesteście z nami. My jesteśmy z Wami, otaczamy Was naszą modlitwą i staramy się być dla was Weroniką i Szymonem...

wtorek, 28 lutego 2017

Jest już blisko...?

Dzisiaj rano niespodzianie zapukała do mych drzwi
Wcześniej niż oczekiwałem przyszły te cieplejsze dni
Zdjąłem z niej zmoknięte palto, posadziłem vis a vis
Zapachniało, zajaśniało, wiosna, ach to ty
Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty
Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty
Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty
Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty... (M. Grechuta)

czwartek, 9 lutego 2017

JESTEM KOMPLETNĄ…!!!



Nie mam odwagi publicznie kończyć tematu, nie ma zresztą takiej potrzeby. Osoby mi bliskie pewnie domyślą się, co chciałam napisać, bo mówię to zwykle, gdy kolejny raz cos pomieszam, poplączę, źle odczytam, przekręcę… 
Właśnie jestem kolejny raz w takiej sytuacji, gdzie czuję się zupełnie osłabiona swoją nieuważnością, zapętleniem, zamyśleniem… I po raz kolejny coś będę odkręcać. 

Niby nic, ale powtarzające się po wielokroć zużywa mnóstwo energii i… powoduje zawsze mnóstwo śmiechu i powiększanie bazy anegdotek o sobie samej:)

Wiec może właśnie jestem na przekór temu KOMPLETNA? Bo taka jestem! Zaprzyjaźniona ze swoją zaplątaną naturą i wiecznie coś rozplątującą…

Dzięki, Boże, że mam wciąż do siebie tyle dystansu…

środa, 8 lutego 2017

Radość ze spotkania :) Ogromna radość

Ofiaruję Tobie, Panie mój
całe życie me, cały jestem Twój, aż na wieki
Oto moje serce, przecież wiesz
Tyś miłością mą, jedyną jest

Wróciłam ze spotkania wspólnoty – lekka i radosna! Jak dawno nie byłam :). Chcę dziękować Panu za wszystko, we wszystkim uwielbiać, mówić dookoła miłe rzeczy i dzielić się tym stanem! A tak trudno było mi się na to spotkanie zebrać. Tyle rzeczy odciągało moją uwagę i jakie racjonalne tłumaczenia – w końcu dziś urodziny mojego męża, no to jak to nie będzie mnie w domu, gdy wróci z pracy??? Nie do pomyślenia ;) Mąż przyjął to jednak bardzo naturalnie, a ja pojechałam! Śpiew, wspólna modlitwa, fragment Ewangelii (dzisiejszy – o czystości serca), kwadrans rozważań wg metody ignacjańskiej i dzielenie w trzyosobowych grupkach. Tak niewiele i tak wiele!

Gdzie Bóg szykuje dla nas coś wyjątkowego, tam piętrzą się trudności. 

wtorek, 7 lutego 2017

ZIMA



Niby to nie jest moja ulubiona pora roku, ale przywołuje zawsze takie miłe, dziecięce skojarzenia. Patrzę przez kuchenne okno na górkę w pobliskim parku. Miejsce niemal 24/7 oblegane przez dzieciaki z wszelkiej maści sprzętem zjeżdżającym. I od razu uśmiecham się szeroko. Niech pada, niech mrozi, niech będzie biało, to może i ja wybiorę się na sanki… Urlop blisko:)