niedziela, 30 kwietnia 2017

Czy czuję się jak mamut? ;)

Kilka dni temu korespondowałyśmy z dziewczynami i padło stwierdzenie, że ze względu na (tu w zależności od opcji) czas starań o dziecko / staż małżeński / wiek możemy się czuć jak mamuty... Nie wypowiedziałam się wtedy. Rozumiem doskonale, o co chodzi, bo sama któregoś razu na spotkaniach DMPP ze zdziwieniem stwierdziłam, że mamy jeden z dłuższych staży małżeńskich i trochę dziwnie się poczułam. Ale nie czuję się jak mamut...

Dziś nasza 12. rocznica ślubu. I bardzo mi z tym dobrze. Choć nie wiem, kiedy to zleciało.
Z tym, że po prostu dobrze nam razem, że nie lubimy się rozstawać, że lubimy być tylko we dwoje, że możemy na siebie liczyć. Mamy swój rytm wypracowany przez te lata. A różniliśmy się i nadal różnimy, choć różnice też ewoluowały z czasem.

Od listopada 2015 roku (od rekolekcji z o. Jamesem Manjackalem)

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Druga żona lub służąca, a może przygodny seks z nieznajomym...

 
Niedziela mijała leniwie. Przygotowując mięso do suszenia, włączyłam odcinek "Na dobre i na złe". Do szpitala trafiła bohaterka grana przez Edytę Olszówkę – kobieta po 40 z dolegliwościami kobiecymi. Jak się okazało – była w ciąży. Niespodzianej i upragnionej, o którą starała się wiele lat metodą "zmieniałam lekarzy i facetów", by w końcu "temu udało się za pierwszym razem". Historia oczywiście była trochę bardziej skomplikowana, jak na serial przystało, ale ta "nowoczesna" metoda starań o dziecko zwróciła moją uwagę. Taki znak dzisiejszych czasów (?).

Kiedyś kobiety podsuwały mężowi płodną służącą (zawsze miałam sporo wątpliwości, czytając historię Sary) albo same oddawały się służącemu lub innemu mężczyźnie, by zajść w ciążę (to i dziś takie "na czasie").

Na jednym z blogów podróżniczych* trafiłam na taki opis:

Dobry Allach ograniczył nam możliwość ożenku do czterech kobiet. Ale niemal nikt z tego nie korzysta. Zaledwie dwadzieścia pięć procent mężczyzn w Zjednoczonych Emiratach Arabskich ma więcej niż jedną żonę. A ja osobiście nie znam nikogo, kto miałby więcej niż dwie. [...] A ci, którzy się na to decydują, zazwyczaj robią to z jednego powodu – ich pierwsza żona nie może mieć dziecka. Zamiast się rozwodzić, bierze drugą żonę i kocha je obie. Wszyscy są zadowoleni.

I wypowiedź żony:

Nie mamy nic przeciwko temu. Sama bym wybrała mojemu mężowi drugą żonę, gdybym była bezpłodna. Wcale nie byłabym o nią zazdrosna i traktowałabym ją jak siostrę – wyszeptała dziewczyna i oddała mikrofon mężczyźnie.

Wszyscy są zadowoleni? Nie byłabym zazdrosna??? Żart chyba...

Po raz kolejny stwierdziłam, że mam, zdecydowanie mam, za co dziękować Bogu! (wiem, wiem, powtarzam się 😉) Za to, że jestem katoliczką, że urodziłam się w Polsce i zostałam wychowana w wierze, za sakrament małżeństwa, za Męża, który mnie kocha, szanuje i wspiera, i którego ja kocham, szanuję i wspieram...

Nie mam dylematów typu – pojawi się druga żona, kochanka, surogatka (o tym też się dziś słyszy)...

Łatwo tego nie docenić, bo wydaje się takie oczywiste... Ale im więcej przyglądam się temu, co dzieje się współcześnie – też w sferze relacji, seksualności, (bez)dzietności, tym bardziej widzę, jak wiele dobra otrzymałam i otrzymuję. Otrzymujemy. Jak ważne jest to, co mamy.  I jak wiele nam daje życie w bliskości z Bogiem. 

*dzieckowdrodze.com (sic!)