Ci, którzy mają
problemy z płodnością, pewnie doskonale wiedzą jak trudno się o tym mówi, jak
ciężko wprowadzić kogoś w ten temat. Oczywiście dużo zależy od siły relacji i
stopnia bliskości, niemniej jednak dla mnie mówienie o tym jest mega trudne.
Biorąc pod uwagę
powyższe oraz rzadkie kontakty z teściami, rodzice nie wiedzieli zbyt wiele jak
to u nas jest. Czasem delikatnie i pokrętnie podpytywali, ale jak wytłumaczyć
to wszystko, kiedy widujemy się sporadycznie, a przy rozmowie przez Skype obecni
są wszyscy domownicy? Czułam, że to nie jest w porządku. Jechałam do nich z
nastawieniem, że trzeba im to wszystko jakoś choć trochę wyjaśnić. Na okazję
nie musiałam długo czekać. Już pierwszego dnia naszego pobytu mama wykorzystała
sytuację, że mój mąż gdzieś na trochę zniknął i zapytała wprost. Dobrze, że nie
owijała. Starałam się jej to wszystko jakoś wytłumaczyć w sposób prosty i
konkretny, nie wchodząc jednak zbytnio w szczegóły. Z jednej strony poczułam
ulgę, z drugiej widziałam jak bardzo ją to dotknęło, jak zrobiła się
przerażająco smutna. Mało mówiła. Do teraz widzę ten jej wyraz twarzy.
Poczułam, że cierpi razem z nami, że nie chodzi o to, że Oni (teściowie) nie
mają wnuków, ale że my nie mamy naszych dzieci.
Często myślę o tej
rozmowie. My próbujemy sobie pomagać w tej trudnej sytuacji, mamy kilka dobrych
źródeł, z których czerpiemy siłę (Duszpasterstwo, znajomi w podobnej sytuacji,
warsztaty, grupa wsparcia, terapia), a oni? Zostali z tą informacją i nic za
bardzo zrobić nie mogą. I smutno mi, że nasza niepłodność w jakimś stopniu
dotyka też naszych bliskich.