poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Druga żona lub służąca, a może przygodny seks z nieznajomym...

 
Niedziela mijała leniwie. Przygotowując mięso do suszenia, włączyłam odcinek "Na dobre i na złe". Do szpitala trafiła bohaterka grana przez Edytę Olszówkę – kobieta po 40 z dolegliwościami kobiecymi. Jak się okazało – była w ciąży. Niespodzianej i upragnionej, o którą starała się wiele lat metodą "zmieniałam lekarzy i facetów", by w końcu "temu udało się za pierwszym razem". Historia oczywiście była trochę bardziej skomplikowana, jak na serial przystało, ale ta "nowoczesna" metoda starań o dziecko zwróciła moją uwagę. Taki znak dzisiejszych czasów (?).

Kiedyś kobiety podsuwały mężowi płodną służącą (zawsze miałam sporo wątpliwości, czytając historię Sary) albo same oddawały się służącemu lub innemu mężczyźnie, by zajść w ciążę (to i dziś takie "na czasie").

Na jednym z blogów podróżniczych* trafiłam na taki opis:

Dobry Allach ograniczył nam możliwość ożenku do czterech kobiet. Ale niemal nikt z tego nie korzysta. Zaledwie dwadzieścia pięć procent mężczyzn w Zjednoczonych Emiratach Arabskich ma więcej niż jedną żonę. A ja osobiście nie znam nikogo, kto miałby więcej niż dwie. [...] A ci, którzy się na to decydują, zazwyczaj robią to z jednego powodu – ich pierwsza żona nie może mieć dziecka. Zamiast się rozwodzić, bierze drugą żonę i kocha je obie. Wszyscy są zadowoleni.

I wypowiedź żony:

Nie mamy nic przeciwko temu. Sama bym wybrała mojemu mężowi drugą żonę, gdybym była bezpłodna. Wcale nie byłabym o nią zazdrosna i traktowałabym ją jak siostrę – wyszeptała dziewczyna i oddała mikrofon mężczyźnie.

Wszyscy są zadowoleni? Nie byłabym zazdrosna??? Żart chyba...

Po raz kolejny stwierdziłam, że mam, zdecydowanie mam, za co dziękować Bogu! (wiem, wiem, powtarzam się 😉) Za to, że jestem katoliczką, że urodziłam się w Polsce i zostałam wychowana w wierze, za sakrament małżeństwa, za Męża, który mnie kocha, szanuje i wspiera, i którego ja kocham, szanuję i wspieram...

Nie mam dylematów typu – pojawi się druga żona, kochanka, surogatka (o tym też się dziś słyszy)...

Łatwo tego nie docenić, bo wydaje się takie oczywiste... Ale im więcej przyglądam się temu, co dzieje się współcześnie – też w sferze relacji, seksualności, (bez)dzietności, tym bardziej widzę, jak wiele dobra otrzymałam i otrzymuję. Otrzymujemy. Jak ważne jest to, co mamy.  I jak wiele nam daje życie w bliskości z Bogiem. 

*dzieckowdrodze.com (sic!)

3 komentarze:

  1. Trochę nie w temacie, ale czy słyszałyście o konferencji: http://spelnionezycie.pl/#

    Zwróciłam na konferencję uwagę, bo temat super ważny, a jednym z prelegentów jest lekarz, dzięki któremu (mówię z pełną świadomością) jestem po latach niepłodności mamą...

    Pozdrawiam,
    ML

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałyśmy i reprezentantki się wybierają :) Bardzo nas cieszy, że o niepłodności mówi się coraz więcej i szerzej, w końcu biorąc pod uwagę wszystkie aspekty starań.

      Dziękuję, że podzieliłaś się swoim doświadczeniem - przyznaję, że jestem dość sceptyczna, jeśli chodzi o kolejnych lekarzy, ale w takim razie spojrzę łagodniejszym okiem na nich ;) Liczę, że skoro będzie transmisja on-line to będą i nagrania do obejrzenia po konferencji.
      Pozdrawiam serdecznie
      Ewa

      Usuń
  2. Ewa, bardzo mocny post! Tak, przerażają mnie dzisiejsze "sposoby na dziecko". Wielka koncentracja tylko na swoim braku i pragnieniu, środki nie mają znaczenia, liczy się osiągnięcie założonego celu. Jak dobrze, że mamy Boga i nie musimy testować wspaniałych sposobów, dobrze, że mamy wiarę, która nakreśla właściwą ścieżkę wartości w tym dzisiejszym świecie,gdzie miesza się wartości i zupełnie nie rozumie ich źródła. Przy tej okazji chcę się podzielić z Wami pewną sytuacją, która tak bardzo mnie dotknęła i pokazała, że niektórzy zupełnie nie wiedzą o co chodzi. Kilka lat temu rozmawiałam z koleżanką, która też już długo starała się o dziecko. Następnego dnia miała mieć kolejny zabieg zapłodnienia in vitro (mam na ten temat radykalne poglądy, ale nie chcę jej oceniać, bo wiem jakie trudne emocje są związane z długimi staraniami o dziecko). I w pewnym momencie mówi do mnie, że "tym razem to się już musi udać, jest Wielki Tydzień, jutro Wielki Czwartek, więc mam nadzieję, że Jezusek mi pobłogosławi". Zamurowało mnie. Jakieś gigantyczne nieporozumienie. Do dziś bardzo mnie to porusza. Dzięki Ewa za ten wpis. Mamy za co dziękować.

    OdpowiedzUsuń