Od dawna już nie
modlimy się z mężem o dziecko. Raczej prosimy o rozeznanie naszej drogi i
powołania. Tak w ogóle to mam wrażenie, że przez wszystkie te lata mało
żarliwie modliliśmy się w tej intencji. Prosiłam Boga, żeby zabrał to
pragnienie, żeby dał mi siłę na resztę bezdzietnych dni. Do tego stopnia
„odpuściłam”, że jak parę tygodni temu znajoma zapytała mnie jak sobie
wyobrażam naszą przyszłość to odpowiedziałam jej, że po tym czasie bezowocnych
starań to raczej już bez dzieci. Chyba przestałam wierzyć, że to możliwe.
Jakieś wątłe pragnienie jednak cały czas jest. Z resztą, nasi najbliżsi też
chyba postawili na nas kreskę. Usłyszałam od babci (tej wierzącej i
rozmodlonej), że trudno, że widocznie tak ma być, że powinniśmy się z tym
pogodzić i cieszyć się sobą. Było mi strasznie przykro, bo po tych słowach
domyśliłam się, że pewnie nie mamy już co liczyć na modlitwę z jej strony w tej
intencji.
Ta modlitwa, którą wstawiłam w ostatnim moim wpisie, zaczynająca
się od słów: „Panie, nie modlę się o cuda ani wizje, proszę tylko o siłę na
moje dni” – spodobała mi się, taka pokorna postawa, przyjmująca wszystko,
nielicząca na wiele. Pomyślałam, że to chyba nawet mi pasuje.
Zaczęłam też czytać książkę o Jezusie – Panie cudów.
Czasem się śmieję, że kwestia posiadania przez nas dziecka dawno już została
zakwalifikowana do kategorii CUDA NIESPEŁNIONE. I w pewnym momencie pomyślałam
– a dlaczego nie, dlaczego mam się nie modlić o CUDA!?! Może by tak jeszcze
„podręczyć Pana Boga” tą sprawą. Zaczęłam nowennę pompejańską. Od kilku lat
zbierałam się, aby ją odmawiać w tej jednej swojej intencji. Kilka razy
odmawiałam za sprawy innych – teraz kolej na mnie. I tak od 14 dni modlę się o
ten CUD. Nie wiem jaki będzie owoc tej modlitwy – czas pokaże. Mam nadzieję, że
przyjmę każdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz