Dzieje
się emocjonalnie dużo. W kwestii wiary... cóż... wiem, że nic
nie wiem, a wierzę, że Pan Bóg jest większy i ogarnia
mnie i z tymi emocjami i z wiarą. Ja nie ogarniam.
Sara
Jakiś
czas temu usłyszałam znów słowa: Wierzę,
że i Wam Pan Bóg niedługo w końcu pobłogosławi.
Przytaknęłam dobrotliwie, w głębi ducha się podśmiewając i
pobłażliwie myśląc tak,
tak, jasne.
Po jakimś czasie wróciłam myślami do tej reakcji i ze zdziwieniem
stwierdziłam: czyżbym
była jak Sara?
Czas upływa to prawda, ale biologicznie nic nie jest jeszcze
przesądzone. Ale czy wierzę? Jak wierzę?
Anna
Czasem
się zastanawiałam, że w swojej historii takiego spotkania z Bogiem
jak Anna nie miałam – na granicy wytrzymałości, a w zasadzie po
przekroczeniu wszystkich barier. Przed ołtarzem, cała we łzach.
Nie, że nigdy nie płakałam, ale w miarę dyskretnie.
Cóż...
już nie mam takiego problemu. W uroczystość Zwiastowania NMP nie
byłam w stanie zapanować nad emocjami – dopadły mnie
niespodzianie. Poszłam na Mszę z uroczystym przyjęciem duchowej
adopcji, otworzyłam drzwi kościoła i natknęłam na obiektyw
aparatu... Miał być chrzest. Zaskoczyło mnie to, bo nigdzie tej
informacji wcześniej nie było. Weszłam, usiadłam w ławce (nie
posłuchałam myśli, by siąść gdzieś z tyłu i z boku, poszłam
do przodu), rozpoczęła się Msza, ksiądz wprowadził rodziców,
chrzestnych i dziecko do kościoła, a ja popłynęłam. Jak nigdy.
Krokodyle łzy, szloch, nie do opanowania. Paniczna myśl, że nie
mam jak uciec, bo siedzę w środku rzędu. Druga przerażająca myśl
– jestem centralnie za rodzicami i dzieckiem (kilka rzędów dalej,
przede mną ludzie, ale po bokach, a ja centralnie za nimi) – będę
na zdjęciach (radosna rodzinna uroczystość, a tu...)... Nie
pomogły długie włosy narzucone na twarz, okulary, schylona głowa
– nie dało się ukryć, że płaczę... Trzecia myśl – za
chwilę kazanie, ksiądz pewnie będzie mówił o dziecku, nie
wytrzymam, ale kiedy wyjść, żeby jeszcze bardziej nie zwrócić na
siebie uwagi?
Roztrzęsiona,
wyjątkowo wyraźnie słyszałam słowo z czytań, w myślach
zwracałam się do Boga i jednocześnie wypatrywałam momentu, by
uciec – ale jak uciec z Mszy, kiedy nie chcę uciekać od Boga
tylko od ludzi? Nie wiem, czy ksiądz zauważył moje emocje
(wydawało mi się, że tak, że nie dało się ich nie zauważyć,
ale może to w mojej głowie? Znajoma siedząca obok kilkukrotnie
próbowała mnie wesprzeć, głaszcząc moją dłoń, chyba
przerażona tym, co się dzieje), wyszedł na ambonę i nie
powiedział ani słowa o chrzcie. Za to kazanie poświęcił
niespełnionym planom (Maryja i Józef też inaczej sobie swoje życie
wyobrażali, póki nie wkroczył w nie Bóg), trudności ich
przyjmowania, odczytywania sensu cierpienia w łączności z krzyżem.
Całe kazanie pode mnie (czy celowo czy nie), a ja płakałam,
słuchałam i myślałam, że przecież to wiem. Dziękowałam, że
to mówił (bo nie mówił o radości nowego życia), ale myślałam
– to i tak mnie nie pocieszy, ta świadomość niczego nie zmienia.
I nawet nie chodzi o to, żeby Bóg dał mi dziecko. Pragnę go, ale
się nie upieram, Bóg wie lepiej. Ale jeśli nie dziecko to co???
Jaka jest moja droga??? Gdzie sens cierpienia??? Gdzie sens mojego
życia???!!! Cokolwiek!!! Jak to odczytać? Panie,
powierzam Ci siebie, poślij mnie. Daj mi zadanie. Niech widzę jakąś
drogę.
Drugą
połowę Mszy przepłakałam w samotności pod chórem, dziękując
za tę samotność. Już przepraszałam Pana, że nie pójdę do
Komunii, że na pewno to zrozumie, ale ja nie mogę wejść w takim
stanie wśród ludzi, gdy ukazał mi boczną drogę, którą
ruszyłam, unikając spojrzeń. Wróciłam do domu i ku swojemu
przerażeniu płakałam dalej... Cokolwiek bym robiła. Wróciłam do
czytań mszalnych, szukając w nich odpowiedzi. Nic konkretnego.
Potok łez zatrzymała myśl o... myjce parowej. Tak, wiem, jak to
brzmi, ale myjka parowa mnie uratowała. Myśl o buchających
obłokach gorącej pary, które czyszczą i dezynfekują. I
wizualizacja takiego sprzątania.
Nie
wiem, co Bóg wyprowadzi z tego naszego sobotniego spotkania pełnego
emocji. Wierzę, że On to wszystko obejmuje. I wie. Ja nie wiem nic.
Zachariasz
A
przyszła mi w czasie ostatnich zmagań (nie wiem już czy sobotnich, bo z pytaniami chodzę od jakiegoś czasu) taka myśl – czemu to ja
mam odczytywać znaki, ja a nie mój mąż. W końcu to Zachariasz
dostał proroctwo. Nie Elżbieta. I ta myśl mnie uspokoiła. Nie
wiem, co będzie dalej, ale odczułam ulgę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz