czwartek, 16 marca 2017

Uczucia niechciane (2)

Przeczytałam post Agi i chciałam skomentować, ale jednak za długi komentarz by wyszedł i zniknąłby po prostu. A temat uczuć niechcianych też do mnie wraca. 

Właśnie zobaczyłam na Fb radosną informację o narodzinach w dalszej rodzinie (ślub był chyba w zeszłym roku?), inna kuzynka jest w ciąży. I niby wspaniale, ale rzeczywiście pojawia się niechciany SMUTEK. Mimo że nikomu nie życzę takich trudności, jakich my doświadczyliśmy i doświadczamy. Mimo że to wspaniałe dziewczyny i małżeństwa i taki porządek rzeczy. Nie zobaczę sie z nimi, jest dystans, brak bezpośredniego kontaktu, napiszę "Gratulujemy!!!" i po sprawie...

Czy aby na pewno? Będą pojawiać się kolejne zdjęcia, radosne nowiny (bo przecież o trudnościach i codziennych zmaganiach informować nie będą), dziecko będzie rosło – miesiąc, 3 miesiące, roczek; pojawi się rodzeństwo, a u nas bez zmian... I tak będę oglądać te zdjęcia, nawet lajkować, zachwycać się szczerze radosnym maluchem, a w sercu... odezwie się SMUTEK.

Dopiero co przypomniały mi się moje zmagania z innym niechcianym uczuciem – zazdrością. Najpierw STRACH, że ktoś się ze mną podzieli radosną nowiną i próba uprzedzenia tej sytuacji (lustrowanie brzucha, badanie zachowań, czasem nawet podpytywanie – wszystko, bym mogła się przygotować), potem ŁZY, budowanie dystansu, ZAZDROŚĆ (czemu ona nie ja? W czym jest lepsza, a w zasadzie to nie jest, więc czemu...).


Pamiętam, jak kiedyś w takich emocjach przyszła mi myśl, że gdyby doszło do poronienia to ja bym tak wspaniale współczuła, otoczyła empatią, dała wsparcie, a cieszyć się, wspierać w ciąży jest TAK TRUDNO. I po jakimś czasie dostałam informację o poronieniu... Jak się poczułam? Fatalnie! Pojawiły się autooskarżenia, jak w ogóle mogłam pomyśleć, że mogłaby poronić. Czy ja jej tego życzyłam??? Wprost nie, ale może jednak??? Poszłam do spowiedzi, podzieliłam się wątpliwościami i uczuciami, z którymi nie mogłam sobie poradzić. Ksiądz spokojnie stwierdził, że na szczęście nasze myśli nie mają mocy sprawczej. Że nie można się winić za emocje.

Aguś, znam dobrze to POCZUCIE WINY, o którym piszesz. Jako odpowiedź przychodzi mi myśl, którą ostatnio usłyszałam na szkoleniu z psem (tak właśnie!) - jeśli popełniliśmy jakiś błąd to nic nie da, że będziemy go rozpamiętywać i się na nim zapętlać. Trzeba WYBACZYĆ SOBIE i iść dalej. I tak myślę, że w tych naszych relacjach z innymi rzeczywiście musimy przede wszystkim sobie wybaczać, nie wracać do tego tylko iść do przodu. To w naszych głowach takie wydarzenia urastają do rangi niemalże zachowań haniebnych – a im częściej o takim zdarzeniu myślimy, tym straszniej nam się przedstawia...

Oddawajmy to Panu, prośmy o wsparcie Maryję i naszych Aniołów Stróżów, bo nasze emocje są częścią nas i też darem, który otrzymałyśmy, a że okazujemy się słabe w konfrontacji z nimi? Zdarza się, trzeba to sobie wybaczyć i podjąć kolejną próbę. A nawet więcej – dziękować za nie i uwielbiać Boga w każdym wydarzeniu (jak już sobie o tym przypomnimy, gdy emocje opadną...).

I jak dobrze, że mamy z kim się tymi emocjami dzielić i gdzie pozbyć się ich balastu... Naprawdę każdego dnia dziękuję Bogu za Waszą obecność w moim życiu!!! 

1 komentarz:

  1. Ja też codziennie dziękuje Panu za wspaniałych ludzi, którzy mnie otaczają a w większości których poznałam niewiele ponad rok temu w DMPP :) Bezcenna jest możliwość podzielenia się swoimi przeżyciami i bycie zrozumianym!
    Ja zwykle wiadomości o kolejnych ciążach w rodzinie dalszej lub bliższej znoszę dość dobrze choć czasem i u mnie po jakimś czasie nagromadzają się te wszystkie emocje i miewam gorsze dni... Wczoraj natomiast (i miałam już tak drugi raz w przeciągu kilku lat), dostałam smsa od bliskiej osoby, że byli na kolejnym usg, że dzidzia rozwija się prawidłowo, że będzie dziewczynka (super-ucieszyłam się bo jest to wymodlone dziecko również przez nas) i że będzie miała na imię... (i tu wybuch płaczu w momencie czytania smsa i smutek M.)... Od kilku miesięcy mój mąż zaczął mówić, że jak będziemy mieli córeczkę to będzie miała na imię właśnie tak jak dadzą na imię temu dziecku... Wiem, może to głupie nadawać imiona wirtualnym dzieciom, tym wyśnionym, oczekiwanym, ale jednak nadal tym, których przynajmniej fizycznie nie ma na tym świecie...choć w sercu są już od dawna... Ogarnął nas jakiś taki smutek, takie uczucie jakiejś nienazwanej straty, jakby zostało nam coś odebrane...Wiem, że jeśli stałby się jednak ten cud i moglibyśmy nadać swojemu realnemu dziecku tak na imię to przecież moglibyśmy to zrobić-przecież nie szkodzi by dzieci nawet w rodzinie miały tak samo na imię. Jednak jakaś kolejna mała ranka w serduchu się zrobiła i pewnie się zagoi i prawdopodobnie blizny nie będzie ale teraz jest mało fajnie... Być może to kolejne doświadczenie, jakaś próba, którą trzeba przejść ze spokojem, wiarą i słowami przez łzy:” Jezu ufam Tobie...”

    OdpowiedzUsuń