Niezwykły
czas nastał. Nie pierwszy w moim życiu, pewnie nie ostatni. Zapadły
decyzje, zamykam pewien rozdział. Co będzie teraz, jakie są Boże
plany wobec mnie, nie wiem. Ale wiem, że są. Widzę, jak mnie
przygotowuje.
Zadziwia
mnie ta wewnętrzna pewność co do słuszności decyzji. Co jakiś
czas jeszcze sprawdzam, czy coś się nie zmienia. Czy to nie moje
jakieś widzimisię, czy nie będę żałować. Ale nie – pewność
i pokój się utrzymują. A mój wzrok z coraz większą ciekawością
kieruje się ku przyszłości.
Niesamowite
jest to, co się dzieje i jak się wszystko toczy. Oczywiście
powoli, łagodnie.
W
październiku rozpoczęłam kurs Alpha (jako uczestnik, trochę
zdziwiona, ale wychodząc z założenia, że Bożych zaproszeń się
nie odrzuca – i że widać tam Pan coś dla mnie szykuje; a jeśli
nie to być może ja będę dla kogoś). Teraz w weekend wzięłam
udział w dniu skupienia. Temat: Duch Święty (!). Kilka dni po
podjęciu decyzji! W momencie, gdy jestem „pomiędzy” –
tym, co tak dla mnie ważne i przez kilka lat nadawało sens mojej
niepłodności, a znakiem zapytania.
DZIEŃ SKUPIENIA
Przez
cały dzień czuję się jakby wyjęta z tłumu. Oddzielna. Trudno to
określić. Trochę wyciszona, z nastawieniem przyjmowania tego, co
będzie. I... bez większych oczekiwań, nawet z myślą z tyłu głowy,
że nic specjalnego mnie nie spotka. Po prostu jestem. Trochę mnie
to dziwi – ja, najlepiej czująca się w grupie, tu wyraźnie czuję swoją
odrębność, choć otoczona ludźmi.
Na
jutrzni czytanie z Listu do Rzymian:
A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe. (Rz 12, 1-2)
A
Boży plan wobec mnie jest tematem moich rozważań w ostatnim
czasie... Czytając te słowa, jednak nie myślę o
sobie, jeszcze nie, może zbyt rano. Zwracają moją uwagę na tyle, że zapamiętuję siglum.
3
konferencje, wiele prawd dobrze znanych:
- jak Duch Święty kogoś wybiera i powołuje to uzdalnia;
- jeśli czujemy się niegodni i słabi to świetnie – to właśnie pole do popisu dla działań Ducha Świętego;
- o
darach Ducha Świętego:
Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich. Wszystkim zaś objawia się Duch dla [wspólnego] dobra. Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu, innemu dar czynienia cudów, innemu proroctwo, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków. Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch, udzielając każdemu tak, jak chce. (1 Kor 12, 4-11)
- o
Jego
owocach:
Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim [cnotom] nie ma Prawa . (Ga 5, 22-23)
I
gdzieś pomiędzy rzucone zdanie, że moje życie nie należy do mnie
i że Bóg kieruje moim życiem. Taka oczywistość, dziwię się, że wychwyciłam akurat to, a jednak tego
dnia prawda ta wybrzmiewa we mnie, wraca i napełnia pokojem.
POKUSA I POZNANIE
Popołudniu
pojawia się pokusa wcześniejszego powrotu do domu – ksiądz wraca
zaraz po Mszy, pewnie mnie zabierze... Potem myśl, że może
zrezygnuję z wyprawy otwartych oczu i zaszyję się w pokoju
koleżanki albo w kaplicy... Na szczęście idę – tu też splot „przypadkowych” wydarzeń... Trochę dlatego, że mój
telefon nie ma zasięgu – chyba jedyny, bo co jakiś czas widzę
kogoś rozmawiającego / piszącego sms-a – a może po wyjściu z
budynku będzie lepiej... (o czym i tak zapominam na początku
spaceru), a trochę dlatego, ze coś mnie niesie i nie daje się
wycofać. Nie mam jakoś chęci mówić, więc zadaję pytanie. I...
słucham, słucham, słucham – o tym, co codzienna lektura Słowa
(z rana zaraz po przebudzeniu) sprawia w życiu, o tym, jak Bóg
kieruje. I nagle otwierają mi się oczy. To jest ten brakujący
element. To jest fundament, którego szukam. To jest zakorzenienie,
którego brak czasem odczuwam. Codzienna lektura Słowa. Nie tylko w
czasie rekolekcji ignacjańskich czy zrywami (bo Słowo czytam, nie
to że nie... Ale nie codziennie, nie rano).
JEZUS jako PAN I ZBAWICIEL
Wracamy
ze spaceru, kolejna konferencja. A ja niezbyt entuzjastycznie myślę
o modlitwie, która ma mieć potem miejsce... Z niechęcią o
modlitwie o Ducha Świętego!!! Nie umiem określić dlaczego...
Nagle drugi raz tego dnia pojawia się temat przyjęcia Jezusa jako
mojego Pana i Zbawiciela (dostaliśmy karteczki z modlitwą zaraz po
Mszy, z uwagą, że kto kiedy uzna, może ją odmówić). Jezusa jako
Pana i Zbawiciela pierwszy raz przyjęłam w wieku 16 lat, także
biorę karteczkę i chowam do torebki... Nie lubię takich zbiorowych
akcji, a przecież jeszcze w Łagiewnikach uroczystość, w niedzielę
we wszystkich parafiach... Piękne, ważne, ale ja to ja – muszę w
wolności, kiedy ja uznam itd. Pod koniec konferencji jednak temat
powraca, a prelegent (który dojechał na tę konferencję dopiero i
nie wie, że mamy karteczki) proponuje modlitwę przyjęcia Jezusa
jako Pana i Zbawiciela! I nie daje karteczek, nie sugeruje, żeby
zrobić to kiedyś, tylko zaleca zamknąć oczy i powtarzać za nim
(oczywiście, kto chętny, ale jak nie odmówić, skoro się z tym
zgadzam i zamierzałam, tylko później...). Odmawiam, a chwilę
potem jeszcze indywidualnie w ciszy powtarzam z karteczki...
WYLANIE DUCHA ŚWIĘTEGO
Modlitwa
o wylanie Ducha Świętego okazuje się modlitwą wstawienniczą!!!
Tego się nie spodziewałam... Niechęć przechodzi w miłe
zaskoczenie i niecierpliwość... Przyglądam się wstawiennikom,
którzy się będą modlić i po chwili wiem, gdzie podejdę.
Oczywiście nie tam, gdzie mnie znają najlepiej – zamiast poddać
się modlitwie i działaniu Ducha za bardzo bym się skupiała na
słowach i być może mogłabym potem stwierdzić, że jakieś słowo
dla mnie nie było pod natchnieniem Ducha, ale pochodzi od dobrze
znającego mnie wstawiennika... Mówiłam – Bóg nie ma ze mną
łatwo... Podczas modlitwy ogromne wzruszenie i łzy – jak dobrze
Bóg mnie zna, jak o mnie się troszczy, jak wyraźnie mnie prowadzi,
kocha, daje Swojego Ducha i ogrom łask. Czuję, że odpływam, na
szczęście mocno mnie trzymają.
DZIĘKCZYNIENIE I ZASKOCZENIE
Idę
do kaplicy. Pomodlić się, podziękować i odmówić różaniec (w
domu będę bardzo późno, pompejankę na szczęście odmawiamy w
drodze – kolejna łaska, bo dziewczyny odmawiają ze mną, same aż
tyle nie muszą) – duchowa adopcja, róża małżeństw pragnących
potomstwa, róża z kursu Alpha. W trakcie odmawiania dziesiątki z
róży mpp koleżanka prosi, bym razem z nią pomodliła się nad
jedynym dzieckiem, które przyjechało, żeby mama mogła wziąć
udział w dniu skupienia (kilkumiesięczny maluch) – przerywam
dziesiątkę i klękam wraz z nimi przed tabernakulum, oczywiście
trochę zdziwiona, że właśnie ja (nie tylko na moją osobistą
sytuację, ale i dlatego, że jestem tu po prostu uczestnikiem).
Modlitwa za malucha przeradza się w modlitwę o poczęcie, dla
wszystkich którzy tego pragną. Tak, koleżanka mnie zna... Szybko
analizuję, kto się modli i myślę, że trudno się nie domyślić,
że to za mnie... Ale nie tylko za mnie, a ja jeszcze dodatkowo w
sercu mam wiele małżeństw pragnących potomstwa. Gdy kończymy i
wracam na miejsce orientuję się, że to wszystko wydarzyło się
właśnie w trakcie mojej modlitwy w tej intencji (między czwartym a
piątym paciorkiem różańca – a modlę się, zupełnie
wyjątkowo!, na koronce o. Stanisława Papczyńskiego, bo akurat ją
wyciągnęłam z torebki, a nie chciałam robić zamieszania w kaplicy
szukaniem różańca, btw też z wizerunkiem o. Stanisława, pamiątką
kanonizacji), i że w kaplicy były oprócz rodziców, dziecka, mojej
koleżanki tylko 2 osoby z dnia skupienia – te dwie, z którymi
dziś o tym, że nie mam dzieci i jest to dla mnie ból i trudne
doświadczenie, rozmawiałam! Z 60 osób obecnych na dniu skupienia!
Akurat te dwie! A w ciągu dnia sama się dziwiłam, że w ogóle
poruszyłam temat i to tak naturalnie – bez emocji, jakoś tak po
prostu w rozmowie; nawet sobie pomyślałam, że widać weszłam w
nowy etap przeżywania mojej bezdzietności.
Nadal
nie wiem, co na mnie czeka. Zarówno podczas rekolekcji z o.
Manjackalem, jak i teraz dostałam słowo, że mam iść i być
narzędziem Jezusa w relacjach z ludźmi... Na rekolekcjach było to
nawet: „bądź źródłem
uzdrowienia dla innych”.
Jak? Gdzie? Nie wiem... Ale Pan wie... A tworzy we mnie solidne
podwaliny, także jestem spokojna i czekam.
A
z drobnych wydarzeń będących owocem tych duchowych decyzji –
sytuacja małżeńska, rozmowa przy obiedzie nagle przeradza się w
jakąś beznadziejną wymianę pełną blokad i słów, które nie
musiały paść... Siedzę wmurowana i nie wiem, co i jak... Tu dzień
skupienia, a dziś Msza z chrześnicą (polecam przy okazji
inicjatywę: Dzielne Niewiasty Junior), a tu takie coś... I nagle:
Panie Jezu zaprosiłam Cię do mojego życia, jesteś moim Panem i
Zbawicielem, Ty się tym zajmij... I
się zajął! ;)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz