Za oknem dziś deszczowo. Czuję jakby kończyło się
lato. W głowie jakieś wszechogarniające uczucie, że już czas na zmianę. I ogromne
pytanie kiedy ona nastąpi... Czuję jakbym nie miała na nic wpływu, cały czas
musiała ustępować, akceptować to, co się dzieje. Chciałabym zmienić pracę, ale
wiem też, że muszę jeszcze trochę poczekać, że to będzie dla nas lepsze. Mam
nadzieję, że wkrótce będę potrzebowała urlopu macierzyńskiego i wychowawczego i
umowa na czas nieokreślony mi to umożliwi. Chciałabym żyć wolniej, nie musieć
podejmować codziennie tylu decyzji, robić planów na dni, tygodnie... Chciałabym
już przestać czekać...
Nie wiem gdzie jest moje miejsce. To znaczy wiem,
przy moim kochanym mężu, tylko gdzie ono jest. Może powinniśmy sprzedać
mieszkanie, kupić mały domek, gdzieś dalej od Warszawy i powoli doprowadzać go
do stanu możliwego do zamieszkania, sprzątać podwórko, sadzić kwiatki. Oboje
sobie o tym marzymy... Z drugiej strony nie mam rodzeństwa, muszę też myśleć o
mamie i zacząć bardziej jej pomagać. Tam też jest dom, podwórko...tylko już te
miasto jakieś nie moje. Lubię też nasze mieszkanko, miejsce, w którym teraz mieszkamy.
To tu mamy przyjaciół, męża rodzeństwo. Być może nasze maleństwo będzie
potrzebować opieki specjalistów, o których przecież w Warszawie najłatwiej...
Chciałabym też zacząć robić coś pożytecznego,
zrobić coś dobrego dla innych. Tyle tylko, że pogodzenie wszystkich tych spraw
z moją pracą byłoby bardzo ciężkie. Już teraz czasem słabo mi wychodzi godzenie
obecnych obowiązków.
Muszę się trochę ogarnąć. Złapać równowagę. Jak
dobrze, że przed nami dłuższy weekend. Miejmy nadzieję, że będzie ładniejsza
pogoda i pojedziemy gdzieś na rowerową wyprawę. Oby do piątku. A dziś środa,
więc jak to mówi moja koleżanka: środa minie, tydzień zginie:) Lubię to
powiedzonko, takie pozytywne:) Znalazłam też bardzo przyjemną piosenkę,
wrzucam, w ramach pozytywnych wzmocnień, może i Wam się spodoba.
Nie wiem w jakiej jesteś teraz sytuacji, wpis powstał dość dawno... Ja przez pewien czas tkwiłam w bardzo dobrym lecz dość toksycznym miejscu pracy, myśląc - zaraz zajdę w ciążę i pójdę na zwolnienie. Ale tak się nie stało. Długo by opisywać całą sytuację, ale w końcu Pan Bóg postawił na mojej drodze odpowiednich ludzi i tak ukierunkował moje myślenie, że odeszłam z tamtej pracy - i to było najlepsze, co mi się przytrafiło:) Odkryłam wtedy, że nie mogę "zawieszać" mojego życia w oczekiwaniu na dziecko, bo a) co jeśli ono się nigdy nie pojawi, b) nigdy nie warto tracić czasu na rzeczy i miejsca, które nie są dobre, c) Pan Bóg daje też przez to, że czegoś nie daje - tzn widzę ile rzeczy Pan Bóg zbudował we mnie i naszym małżeństwie przez ponad 3 lata starań, że to jest czas darowany nam w konkretnych celach. Mamy w sobie tak cudowny potencjał, nie możemy "zawieszać" naszego życia. Myślę, że naszym obowiązkiem jest być szczęśliwymi, bo przecież chcemy by nasze dzieci miały szczęśliwe mamy :)
OdpowiedzUsuńDobrze wiem, że masz rację. Ja wtedy nie zmieniłam pracy. Staramy się o adopcję, więc zależało mi, żeby mieć stałą pracę, ale też nie sądziłam, że tak długo będziemy czekać na nasze dziecko. Czy zrobiłam dobrze - nie wiem, raz jest lepiej, raz gorzej. W sumie to nie sądziłam, że sobie z tym wszystkim poradzę, więc jest też trochę satysfakcji. Też uważam, że wszystko jest po coś. Czasem tylko ciężko na to spojrzeć z innej perspektywy:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego:)
Aga