Drugiego dnia miałam niesamowite wrażenie, że o. James czyta w moich myślach... Że Pan za pośrednictwem ojca rozstrzyga moje wątpliwości. Pojawiały się pytania i nagle,
zupełnie niespodzianie, np. stojąc w kolejce do spowiedzi, słyszałam na nie odpowiedź...
Gdy się modlisz i prosisz, dziękuj za spełnienie tej prośby. Uwierz i uwielbiaj Boga. Gdy z modlitwy wstajesz z myślą: "pomodliłam się, może mi się spełni / nie wiem, czy Bóg wysłuchał / nie wiem, czy prosić" - wątpisz. Wierz, nie wątp.
A więc wierzę! Wierzę i czekam :) Z radosną niecierpliwością. Na synka. Bo mam tę obietnicę. Dostałam ją rok temu. Też na rekolekcjach z o. Jamesem. Na tych, na których z całych sił zarzekałam się, że nawet nie wspomnę Panu Bogu o dziecku. Nie to nie... Taka najeżona poszłam. Modliłam się za małżeństwo. Za dziecko nie... A wróciłam trzeciego dnia i z całym przekonaniem oznajmiłam M.: "Będziemy mieli dziecko, synka, Wojtusia". "Kiedy?" "Nie wiem, kiedy, ale będziemy mieli." "Ok"
A potem? Może źle zrozumiałam? Może nie jestem jednak gotowa? Może... Wątpliwości w miejsce wiary i pewności. Ile razy muszę usłyszeć, żeby do mnie dotarło? Chyba wystarczy.
Przestaję wątpić. Wierzę.*
A synek wrócił do mnie z mocą, gdy na blogu Dobre wino trafiłam na piosenkę Doroty Osińskiej "Ktoś do kochania". Posłuchajcie :)
*[przypomnijcie mi ten wpis w momencie słabości ;)]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz