Przez cały październik codziennie
odmawiałam 10 różańca w ramach róży różańcowej małżeństw
pragnących potomstwa. Rozważałam drugą tajemnicę światła: cud
w Kanie Galilejskiej. Ucieszyłam się na nią, nie powiem, jest
jedną z moich ulubionych.
1.
Nie pamiętam dokładnie, w którym
to było roku, ale jeszcze zanim się pobraliśmy. W gazetce
parafialnej w kościele w Podkowie Leśnej, gdzie byłam akurat na
rekolekcjach Ruchu Światło-Życie (chyba to KODA była), trafiłam
na fragment rozważań do tego właśnie wydarzenia z życia Jezusa.
Komentarz ten tak do mnie przemówił, że go wycięłam, włożyłam
do Pisma świętego i nieraz do niego wracałam. Myślę, że w
pewien sposób ukształtował moje spojrzenie na małżeństwo i
pojawiające się trudności. Także na różnice naszych charakterów
i podejścia do różnych spraw.
Oto słowa komentarza:
Wino, którym Chrystus obdarował nowożeńców na weselu w Kanie Galilejskiej, było lepsze niż to, którego zabrakło [...].Podobnie rzecz ma się z małżeństwem. Pierwsza miłość jest nacechowana entuzjazmem, radością, wzajemnym obdarowywaniem się bez trudu. I tak aż do pierwszego nieporozumienia. A potem zrodzi się druga miłość, która dzięki oczyszczeniu stanie się głębsza. Miłość, która będzie akceptowała cierpienie i wypływała z pokory.Trzeba przebyć długą drogę integracji, ascezy, przebaczenia i cierpliwości, ponieważ jedność nie jest wcale czymś oczywistym. Zgoda w rodzinie nie jest czymś oczywistym, nie przychodzi sama z siebie; sama przychodzi niezgoda.
„Zgoda nie jest czymś oczywistym,
nie przychodzi sama z siebie; sama przychodzi niezgoda”
– te słowa przypominałam sobie często. Nie tylko w sytuacjach
małżeńskich,
ale rodzinnych czy po prostu międzyludzkich.
Prawdziwa relacja wymaga zaangażowania, a czasem wysiłku.
Małżeństwo również – to praca każdego dnia. Nie nad
małżonkiem, ale nad sobą samym. Nad swoimi emocjami, reakcjami. By
z miłością wychodzić naprzeciw drugiemu człowiekowi. Temu
najbliższemu szczególnie.
Przez 11 lat małżeństwa (w tym
niewielu mniej zmagania się z trudem niepłodności) nasza miłość
przechodziła różne etapy, ale niewątpliwie się pogłębiła i
umocniła. A po ostatnich rekolekcjach przypomnieliśmy sobie też
entuzjazm, radość i łatwość wzajemnego obdarowywania się. I to
jest cud naszej codzienności i naszej relacji. Efekt zbliżenia się
do Jezusa i zaproszenia Go do naszego małżeństwa i domu. Nasze lepsze wino.
2.
Słowa, które podczas tego
miesięcznego spotkania z Jezusem i Maryją w Kanie Galilejskiej,
wracały do mnie to: „Zróbcie
wszystko, cokolwiek Wam powie”.
Może dlatego, że pojawiają się one w różnych rozważaniach tej
tajemnicy.
Przede wszystkim wrażenie robi
niezachwiana pewność Maryi, że Jezus jej posłucha i odpowie na
jej prośbę. Przecież Jego reakcja na to nie wskazuje... Maryja
jednak nie przekonuje Go, nie namawia, ale wydaje dyspozycje sługom.
Zna swojego syna. I to jest chya ta wiara, o której tyle mówi o.
Manjackal i o którą tak mi trudno.
Po drugie: „wszystko”.
Co Jezus mi mówi? Czy robię / zrobiłam wszystko? Co to oznacza dla
mnie / dla nas? Czy w ogóle słucham / słyszę? Czy może po prostu
zapraszam Go do siebie i na tym się kończy... Pytań jest wiele.
Odpowiedzi różne. Z tym muszę jeszcze trochę powalczyć.
3.
I trzecia kwestia, niby
najoczywistsza, a jednak jak objawienie pojawiła się jednego z
ostatnich dni. Zaproszeni są oboje: Jezus i Maryja. Czemu tak mnie
to poruszło? Jako nastolatka i jeszcze też jako mężatka miałam
bliską więź z Maryją. Dużo łatwiej było mi się do Niej
zwracać, z Nią rozmawiać i Ją prosić. Takie babskie sprawy
przecież...
W pewnym momencie zaczęłam dostawać od kierownika
duchowego zadania spotkania z Jezusem. Krótkiego wyobrażenia sobie,
że Jezus mi mówi, że mnie kocha i że z Nim się spotykam. Nie
było łatwo. Stopniowo się udało. Odkryłam też, że dzień moich
urodzin to wspomnienie św. Małgorzaty Marii Alacoque, orędowniczki
nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa i że to NSPJ
właśnie towarzyszyło / towarzyszy mi w różnych momentach mojego
życia. Relacja z Jezusem się pogłębiła... Osłabła natomiast ta
z Maryją. Jakoś nie mogłam sobie tego poukładać w całość...
Zaczęłyśmy jeździć na nabożeństwa
ku czci Niepokalanego Serca NMP. Dołączyłam, niezupełnie zdając
sobię sprawę, co i jak. Po prostu chciałam poodwiedzać różne
sanktuaria. Gdzieś w trakcie pojawiły się pytania, czy „nie
zdradzam” serca Pana
Jezusa na rzecz serca Maryi... A wszystko jednak zaczęło się
układać w całość: przez serce Maryi do serca Jezusa. I tak jak
tutaj, na weselu w Kanie Galilejskiej, w naszym życiu powinni być
oboje. Maryja, która swoim delikatnym sercem dostrzega trudności,
uprzedza je nawet i z pewnością nieznoszącą sprzeciwu i wahania
mówi: „Zróbcie
wszystko, cokolwiek wam powie”
i Jezus, który czyni cuda.
Tu matka i syn. Ale ta sytuacja
przywodzi mi też na myśl relację małżeńską: pierwiastek żeński
(wrażliwy na potrzeby innych, dostrzegający to, co wymaga naprawy)
i pierwiastek męski (może czasem się ociągający, ale gdy już
zacznie działać to mądrze i skutecznie).
I takie to moje październikowe
codzienne spotkanie z tajemnicą cudu w Kanie. I jestem pewna, że to
wciąż tajemnica i jeszcze niejedno w niej odkryję. A różaniec to
właśnie przebywanie z Jezusem i Maryją. Zwracając się do Matki
Bożej, rozważamy wydarzenia ż życia Jezusa. Razem z Nią, w
pokorze serca i ciszy.
Podzielicie się swoimi doświadczeniami
tego spotkania / przemyśleniami z rozważanych tajemnic?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz