niedziela, 30 października 2016

Zaprosić Maryję i Jezusa do swojego życia


Przez cały październik codziennie odmawiałam 10 różańca w ramach róży różańcowej małżeństw pragnących potomstwa. Rozważałam drugą tajemnicę światła: cud w Kanie Galilejskiej. Ucieszyłam się na nią, nie powiem, jest jedną z moich ulubionych.

1. 
Nie pamiętam dokładnie, w którym to było roku, ale jeszcze zanim się pobraliśmy. W gazetce parafialnej w kościele w Podkowie Leśnej, gdzie byłam akurat na rekolekcjach Ruchu Światło-Życie (chyba to KODA była), trafiłam na fragment rozważań do tego właśnie wydarzenia z życia Jezusa. Komentarz ten tak do mnie przemówił, że go wycięłam, włożyłam do Pisma świętego i nieraz do niego wracałam. Myślę, że w pewien sposób ukształtował moje spojrzenie na małżeństwo i pojawiające się trudności. Także na różnice naszych charakterów i podejścia do różnych spraw.

Oto słowa komentarza:

Wino, którym Chrystus obdarował nowożeńców na weselu w Kanie Galilejskiej, było lepsze niż to, którego zabrakło [...].
   Podobnie rzecz ma się z małżeństwem. Pierwsza miłość jest nacechowana entuzjazmem, radością, wzajemnym obdarowywaniem się bez trudu. I tak aż do pierwszego nieporozumienia. A potem zrodzi się druga miłość, która dzięki oczyszczeniu stanie się głębsza. Miłość, która będzie akceptowała cierpienie i wypływała z pokory.
   Trzeba przebyć długą drogę integracji, ascezy, przebaczenia i cierpliwości, ponieważ jedność nie jest wcale czymś oczywistym. Zgoda w rodzinie nie jest czymś oczywistym, nie przychodzi sama z siebie; sama przychodzi niezgoda.

„Zgoda nie jest czymś oczywistym, nie przychodzi sama z siebie; sama przychodzi niezgoda – te słowa przypominałam sobie często. Nie tylko w sytuacjach małżeńskich,
ale rodzinnych czy po prostu międzyludzkich. Prawdziwa relacja wymaga zaangażowania, a czasem wysiłku. Małżeństwo również – to praca każdego dnia. Nie nad małżonkiem, ale nad sobą samym. Nad swoimi emocjami, reakcjami. By z miłością wychodzić naprzeciw drugiemu człowiekowi. Temu najbliższemu szczególnie.
     Przez 11 lat małżeństwa (w tym niewielu mniej zmagania się z trudem niepłodności) nasza miłość przechodziła różne etapy, ale niewątpliwie się pogłębiła i umocniła. A po ostatnich rekolekcjach przypomnieliśmy sobie też entuzjazm, radość i łatwość wzajemnego obdarowywania się. I to jest cud naszej codzienności i naszej relacji. Efekt zbliżenia się do Jezusa i zaproszenia Go do naszego małżeństwa i domu. Nasze lepsze wino.

2. 
Słowa, które podczas tego miesięcznego spotkania z Jezusem i Maryją w Kanie Galilejskiej, wracały do mnie to: Zróbcie wszystko, cokolwiek Wam powie. Może dlatego, że pojawiają się one w różnych rozważaniach tej tajemnicy.
     Przede wszystkim wrażenie robi niezachwiana pewność Maryi, że Jezus jej posłucha i odpowie na jej prośbę. Przecież Jego reakcja na to nie wskazuje... Maryja jednak nie przekonuje Go, nie namawia, ale wydaje dyspozycje sługom. Zna swojego syna. I to jest chya ta wiara, o której tyle mówi o. Manjackal i o którą tak mi trudno.
     Po drugie: wszystko. Co Jezus mi mówi? Czy robię / zrobiłam wszystko? Co to oznacza dla mnie / dla nas? Czy w ogóle słucham / słyszę? Czy może po prostu zapraszam Go do siebie i na tym się kończy... Pytań jest wiele. Odpowiedzi różne. Z tym muszę jeszcze trochę powalczyć.

3. 
I trzecia kwestia, niby najoczywistsza, a jednak jak objawienie pojawiła się jednego z ostatnich dni. Zaproszeni są oboje: Jezus i Maryja. Czemu tak mnie to poruszło? Jako nastolatka i jeszcze też jako mężatka miałam bliską więź z Maryją. Dużo łatwiej było mi się do Niej zwracać, z Nią rozmawiać i Ją prosić. Takie babskie sprawy przecież... 
     W pewnym momencie zaczęłam dostawać od kierownika duchowego zadania spotkania z Jezusem. Krótkiego wyobrażenia sobie, że Jezus mi mówi, że mnie kocha i że z Nim się spotykam. Nie było łatwo. Stopniowo się udało. Odkryłam też, że dzień moich urodzin to wspomnienie św. Małgorzaty Marii Alacoque, orędowniczki nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa i że to NSPJ właśnie towarzyszyło / towarzyszy mi w różnych momentach mojego życia. Relacja z Jezusem się pogłębiła... Osłabła natomiast ta z Maryją. Jakoś nie mogłam sobie tego poukładać w całość...
     Zaczęłyśmy jeździć na nabożeństwa ku czci Niepokalanego Serca NMP. Dołączyłam, niezupełnie zdając sobię sprawę, co i jak. Po prostu chciałam poodwiedzać różne sanktuaria. Gdzieś w trakcie pojawiły się pytania, czy nie zdradzam serca Pana Jezusa na rzecz serca Maryi... A wszystko jednak zaczęło się układać w całość: przez serce Maryi do serca Jezusa. I tak jak tutaj, na weselu w Kanie Galilejskiej, w naszym życiu powinni być oboje. Maryja, która swoim delikatnym sercem dostrzega trudności, uprzedza je nawet i z pewnością nieznoszącą sprzeciwu i wahania mówi: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie i Jezus, który czyni cuda.
     Tu matka i syn. Ale ta sytuacja przywodzi mi też na myśl relację małżeńską: pierwiastek żeński (wrażliwy na potrzeby innych, dostrzegający to, co wymaga naprawy) i pierwiastek męski (może czasem się ociągający, ale gdy już zacznie działać to mądrze i skutecznie).

I takie to moje październikowe codzienne spotkanie z tajemnicą cudu w Kanie. I jestem pewna, że to wciąż tajemnica i jeszcze niejedno w niej odkryję. A różaniec to właśnie przebywanie z Jezusem i Maryją. Zwracając się do Matki Bożej, rozważamy wydarzenia ż życia Jezusa. Razem z Nią, w pokorze serca i ciszy.

Podzielicie się swoimi doświadczeniami tego spotkania / przemyśleniami z rozważanych tajemnic?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz