Jak
mało jest we mnie pokory, wiary, ufności.
W
codziennych sytuacjach widzę działanie Boga, ale i tak wciąż
staram się robić po swojemu i wdrażać swój plan, swoje pomysły.
Czasem skupiam się na tym tak bardzo, że nie dostrzegam tego co
najważniejsze: rzeczy (czynności) przysłaniają mi ludzi, troska o
ludzi (też żal do ludzi) przysłania mi Boga.
A
przecież wystarczy tak niewiele. Gdy tylko Pan jest na pierwszym
miejscu, gdy czuję się bezsilna i całkiem Mu siebie i daną sprawę
oddaję, wydarza się o wiele więcej niż ja planowałam! Ale
ja znów planuję, znów się staram, znów denerwuję, gdy
nie wychodzi i dopiero na końcu jest: Jezu, nie mam
już siły, Ty się tym zajmij. A On z cierpliwością i
czułością, bez żadnych wyrzutów, bierze sprawy w swoje ręce i
znów jest dobrze. Jest o wiele lepiej.
Jest
jedna sfera, gdzie to wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. To
moja niepłodność. Przestałam się leczyć już jakiś czas temu
(metoda prób i błędów mnie nie przekonuje, jestem przeciwna
eksperymentom na zwierzętach, więc tym bardziej na sobie), nie
robię badań, nie trzymam diety (choć wiem, że to irracjonalne),
nie staram się i... nie modlę się już o to. Trochę jakbym robiła
na złość (tylko komu?) - jak nie to nie. Z łatwością modlę się
za innych. W różnych swoich intencjach też. Ale w tej jednej –
nie umiem. Nie umiem też tego wytłumaczyć.
Po
prostu jest to wciąż gdzieś w głębi dla mnie tak trudne, że
nawet z Bogiem o tym nie rozmawiam. Bo jak? Prosić? Ale jak i o co –
przecież mam nie forsować swojego planu? Pytać? Ale przecież nie
każda odpowiedź mnie zadowoli, więc boję się słuchać. Lepiej
przemilczeć sprawę. Przecież jest dobrze. Lubię swoje życie,
wiele dobrego się wydarza, otaczają mnie wspaniali ludzie, mam
kochającego męża. Jak o tym myślę, to za ciążą i porodem
nigdy nie tęskniłam. A może też to po prostu od siebie już
odsunęłam?
Wiem
i widzę, że Bóg się troszczy. Że sam się troszczy. Wystarczy Mu
się powierzyć i przy Nim trwać. Ja trwam, ale brak mi wytrwałej
modlitwy powierzającej tę właśnie sferę. Po cichu liczę, że
jest ktoś, kto się za mnie w tej sprawie modli. Tylko kto, skoro z
proszeniem o modlitwę też mam problem? Przecież nie dopuszczam
nikogo do tej sfery...
Trudne
i skomplikowane to wszystko. Nie mam sił. Jezu, Ty się tym
zajmij. Ja nie umiem.
Jezus mówi do duszy:
Dlaczego zamartwiacie się i niepokoicie? Zostawcie mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi. Zaprawdę mówię wam, że każdy akt prawdziwego, głębokiego i całkowitego zawierzenia Mnie wywołuje pożądany przez was efekt i rozwiązuje trudne sytuacje. Zawierzenie Mnie nie oznacza zadręczania się, wzburzenia, rozpaczania, a później kierowania do Mnie modlitwy pełnej niepokoju, bym nadążał za wami; zawierzenie to jest zamiana niepokoju na modlitwę. Zawierzenie oznacza spokojne zamknięcie oczu duszy, odwrócenie myśli od udręki i oddanie się Mnie tak, bym jedynie Ja działał, mówiąc Mi: Ty się tym zajmij.
(Z pism sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo)
więcej na: www.katolicki.net
Mam bardzo podobnie. Już od dłuższego czasu też nie umiem się modlić o dziecko. Może już przestałam wierzyć, że może być inaczej niż jest. Czasem nawet pojawia się moment, w którym sobie myślę "ok Panie Boże, mam wspaniałego męża, spokojne życie, tyle planów i marzeń - dziecko mi nie jest potrzebne...no może nie teraz". I trochę czuję, że zdradzam. Zdradzam to moje pragnienie. Zdradzam Boga takim myśleniem. Bo przecież ciągle się staram i próbuję różnych eksperymentalnych ścieżek.
OdpowiedzUsuńTa modlitwa ma moc, kilka razy już próbowałam, ale moje serce chyba jeszcze nie bardzo umie się nią modlić.
Asia