Pragniemy
potomstwa, ale czy w tym pragnieniu nie jesteśmy konsumentami
składającymi Bogu zamówienie na zdrowe, udane dziecko? Muszę się
Wam przyznać, że przez lata prosiłam Boga o dziecko, ale…
no właśnie było ale. W moich modlitwach stawiałam Bogu warunek.
Być może poczujecie się zgorszone, ponieważ prosiłam, aby Bóg
oszczędził mi trudu i bólu wychowywania dziecka
niepełnosprawnego.
Myślę,
że lęk i brak wiary w Boże miłosierdzie na wiele lat zamknęły
mnie na łaskę rodzicielstwa.
Wydawało
mi się, że wiem, co jest dla mnie dobre, ponieważ dorastałam z
autystycznym synem mojej Siostry. Uważałam że takie macierzyństwo
to brak satysfakcji i niespełnienie. Nie będę Was przekonywała,
że całkowicie zmieniłam zdanie, bo obserwując codzienność mojej
Siostry wiem, jakie trudności rodzi takie macierzyństwo. Kiedy
zmagałam się z bezdzietnością, Ona rozumiała mnie bez słów,
ponieważ jej macierzyństwo jest niewypowiedziane, nigdy nie
doświadczy oczywistych dla matek radości, stale będzie spotykała
się z brakiem zrozumienia ze strony rodziców dzieci zdrowych, nie
doczeka się wnuków; co więcej, zawsze będzie drżała o swoje
niesamodzielne mimo dorosłości dziecko. Jednak przeżywanie takiego
macierzyństwa w łączności z Bogiem, w absolutnej zgodzie na Jego
wolę jest ubogacające. Moja siostra nigdy nie zadała pytania:
„dlaczego ja?”, natomiast niejednokrotnie słyszałam z jej ust:
„a dlaczego nie ja?”. To prawda moja Siostra jest pięknym,
mądrym człowiekiem, ale bez Boga byłaby bezbronna wobec wścibskich
ludzkich spojrzeń i okrutnych komentarzy. Tymczasem Bóg obdarzył
Ją nieprzeciętnym intelektem i bynajmniej nie po to, by porzucić
karierę zawodową, lecz by chronić swoją rodzinę przed brakiem
empatii, by widzieć szerzej niż tylko ziemską egzystencję.
Nikt
nam nie zagwarantuje, że dziecko będzie zawsze zdrowe, ponieważ
niepełnosprawność może zdarzyć się na każdym etapie życia,
ale do każdej trudnej sytuacji Bóg nas przygotuje, wyposaży w
niezbędne przymioty, jeśli tylko poddamy się Jego woli
bezwarunkowo. Moje doświadczenie pozwala mi sądzić, że Bóg z
darem potomstwa czeka na naszą dojrzałość i bezwarunkową miłość
do dziecka i do Niego.
Jeszcze
nieśmiało ale z ufnością otwieram się na dar każdego
życia, także tego które w oczach świata nic nie znaczy.
"Powierz
Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał" (Ps.
37)
Niech
się dzieje Twoja nie moja wola Boże
Znam ten lęk i te uwarunkowane prośby... Dużo czasu zajęło, nim w ogóle to dostrzegłam... Otwartość i ufność, że Pan Bóg najlepiej wie, co jest dla mnie dobre i kieruje się właśnie moim dobrem przychodziły powoli. To jest piękne, że Bóg nic nie narzuca, natomiast z ogromną cierpliwością i troskliwością pokazuje nam pewne rzeczy i czeka na naszą odpowiedź... Chyba przełom dokonał się podczas dni skupienia w Lewiczynie, gdy usłyszałam słowa, które wypowiedział do Zachariasza (Łk 1, 13-14): "Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona Twoja Elżbieta urodzi ci syna (...). Będzie to dla ciebie radość i wesele (...)". Uderzyło mnie i to "nie bój się" (Zachariasz też odczuwał lęk! choć innego rodzaju, ale też!), i pewność że będzie to radość i wesele - bez żadnych warunków! Pan Bóg tak przygotuje moje serce, że niezależnie od tego, jakie dziecko mi przeznaczył, będzie to dla mnie radość i wesele!
OdpowiedzUsuńZaufanie i pokora... Takie proste, a takie trudne. Takie trudne, gdy opierać się na ludzkich możliwościach (a czasem tylko widząc niemożliwości) i o tyle prostsze, o ile wewnętrznie wesprzemy się na NIM. "Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego..." (Łk 1,37)
OdpowiedzUsuń