Dlaczego,
jak kobieta powie, że chce się czymś podzielić, ale jeszcze nie w
tej chwili, tylko na kolejnym spotkaniu to wszyscy oczekują
informacji, że jest w ciąży???
Na
początku się nie zorientowałam... Deklaracja została przyjęta
ciepło i ze zrozumieniem, ktoś skomentował z
uśmiechem: "budujesz napięcie". Dziś, na takim
"międzyspotkaniu" dostałam pytanie: "I co powiedział
lekarz?". Zgłupiałam... Dużo się dzieje ostatnio, więc
mogłam o czymś zapomnieć, zaskoczona wybąkałam: "Lekarz?
Miałam być u lekarza?". Liczyłam chyba na jakąś podpowiedź,
o czym zapomniałam... "No chyba tak. A nie?" Tu gonitwa
myśli... Umówiłam się owszem do lekarza rodzinnego, ale to
dopiero teraz... Hmm... I po chwili olśnienie! I odpowiedź: "nie,
nie, jeśli spodziewacie się takich wieści, to nie".
Dobra
strona zdarzenia (owszem jest!): nie zabolało mnie to, zaskoczyło,
ale nie zabolało. Nie tak, jak ogromny (!) znak zapytania we wzroku
babci, gdy pojawiliśmy się po dłuższej przerwie... Bez
brzuszka... Też najpierw nie zaskoczyłam... To niewypowiedziane
pytanie, nie z ciekawości, ale z bólem, zawodem... Naprawdę nie
wiedziałam, o co chodzi... I znów dotarło do mnie po chwili... I
do dziś ten wzrok widzę... Choć minęło kilka lat.
Trudna
strona: dojrzałam do tego, by podzielić się swoją historią –
niespełnionego dotąd pragnienia, zaangażowania w działalność
duszpasterstwa, trudności, jakich doświadczam, także w mówieniu o
tym (nie)spełnieniu... I to chciałam powiedzieć "za 2
tygodnie". A teraz się zastanawiam. No bo wieści, że jestem w
ciąży im nie ogłoszę... Więc znów będzie zawód?!?
Nie
sądzę, żeby przejęli się tak jak babcia. Podejrzewam, że
docenią otwartość i pewnie jeszcze się za mnie pomodlą... Ale...
Rozumiecie, prawda?
Przecież
w moim życiu tyle się dzieje... Ja już się nauczyłam dostrzegać
tę pełnię w miejsce pustki i braku... Ale najwyraźniej póki nie
ogłoszę: "jestem w ciąży", nigdy nie będzie dość...
A
może się mylę?
Ewciu, rozumiem Cię. To bardzo przykre, że często nasze otoczenie sprowadza nas do jednej tylko roli. Jakby macierzyństwo/rodzicielstwo było jedynym dobrem jakie możemy stworzyć. A przecież to bzdura! Dobrego Ducha Ci życzę:)
OdpowiedzUsuńAsia
Śmieję się czasem, że z moją głową jest źle (choć może jest...), bo różne dziwne przypadki z roztargnienia czy rozemocjonowania mi się przytrafiają, a tu znowu... Czytam Twój wpis i zanim doszłam do podpisu moja pierwsza myśl była taka: "czy ja to napisałam? nieeee... przecież nie pisałam dziś posta...". Łzy mi stanęły w oczach, bo i ja pewnie dokładnie to samo bym usłyszała, gdybym powiedziała tylko, że chcę podzielić nowiną... Smutne... A z drugiej strony to tu mamy swoje miejsce, by dzielić się wszystkim i nie usłyszeć "A już myślałam..."
OdpowiedzUsuńI jakie niesamowite porozumienie jest, Dziewczyny, między nami, że nawet podpisu nie trzeba, by się pod nim podpisać...
Sylwia
Pełnia życia to nie rodzicielstwo, to nawet nie małżeństwo to walka o świętość wszędzie tam gdzie jesteśmy. Trudne uwagi będą się zdarzały ale naszą tarczą i jedynym pewnym schronieniem jest Bóg.
OdpowiedzUsuńKinga:)